Towarzyszy temu wielki smutek, gdyż w powszechnym przekonaniu mocny pieniądz krajowy (mierzony kursem wymiany do walut referencyjnych) jest objawem zdrowia gospodarczego, a słaby wprost przeciwnie.
Tylko co to znaczy, jeśli pieniądz ciągle się umacnia w relacji do innych równie mocnych?
Weźmy franka szwajcarskiego. Tylko spróbujcie Szwajcarom powiedzieć, że jest to dobra sytuacja. Już od kilku lat jeżdżą na zakupy do sąsiednich państw, a obecnie zaczynają przenosić produkcję do krajów ze słabą walutą, bo nie mogą nic wyeksportować z własnej produkcji. Więc modelowo osiągamy optimum – czyli wymarzoną mocną walutę, a w realu gospodarka się osłabia.
Znacznie łatwiej jest zilustrować tezę, że słaba waluta jest oznaką chorej gospodarki. Słabnący pieniądz bowiem, czyli spadający kurs wymiany jako długookresowa tendencja, jest wyrazem kiepskiej kondycji gospodarki i w przypadku osiągnięcia niskich lub bardzo niskich poziomów prowadzi do zawieszenia rozliczeń zagranicznych w tym pieniądzu. A to jest niewątpliwie objaw słabości gospodarki albo nawet jej załamania. Zatem zarówno waluta za mocna, jak i za słaba nie są stanami optymalnymi.
Gdzie tkwi problem? Optymalny poziom kursu pieniądza krajowego do walut referencyjnych to nie jest spadająca liczba jednostek przypadająca w wymianie na jednostkę. Optymalnym poziomem jest kurs stabilny, przy którym osiągane są równowagi cząstkowe, a w szczególności równowaga bilansu płatniczego. A więc czym innym jest dynamika, a czym innym stan.