Oto mianem skandalu okrzyknęli kolejną próbę jakichkolwiek zmian w ulgach przejazdowych, z których korzystają. Kolejowe związki domagają się zachowania 99-proc. ulg lub 720 zł podwyżki. Zorganizowały nawet w tej sprawie referendum w swojej firmie (w sumie protesty i pikiety trwają od października). Jakże zaskakujący był wynik, w którym żądania te przy ponad 60-proc. frekwencji poparło ponad 95 proc. pracowników
Otóż skandaliczne jest nie to, że ulgi mają być mniej korzystne, tylko samo to, że w ogóle są. Kolejarze niestety mentalnie zatrzymali się grubo ponad 20 lat temu. Do dziś mocno odczuwamy i mozolnie odpracowujemy ówczesne myślenie o państwie i gospodarce. Kolejowe spółki mają w sumie ok, 4,5 mld zł długu. Do końca 2015 r. na inwestycje liniowe i w tabor muszą wydać 30 mld zł. Ale pracowników kolei nic to nie obchodzi. Im się po prostu należy. Przy okazji pojawiają się oczywiście nośne bajki o chęci „definitywnego rozprawienia się ze związkami zawodowymi na kolei"
Proponuję inne tego typu referenda branżowe. No i – co tam, mamy w końcu demokrację, niech prawo wypowiedzi mają wszyscy – choćby tylko jedno ogólnokrajowe: czy chcesz 99-proc. ulgi podatkowej, ale jednocześnie nowych dróg, nadal darmowej nauki, ochrony zdrowia – i np. biletów na mecze reprezentacji w piłce kopanej.
Kolejarze perfidnie rozgrywają swój kapitalny atut: setki tysięcy ludzi będą chciały po świętach dostać się do pracy. Wspaniała okazja do zaszantażowania wszystkich decydentów. Przecież jaki piękny skandal będzie, gdy wszystkie telewizje pokażą zmarznięte tłumy bezowocnie czekające na mrozie na pociągi. Jakiż spektakularny spektakl polityczny da się przy okazji wystawić. Jakież piękne uderzenie w rządzących, znienawidzony zarząd własnej firmy (?!) i – no właśnie, w kogo jeszcze? W te same setki tysięcy ludzi, którzy codziennie podwójnie na zniżki kolejowe się zrzucają. Raz kiedy budżet państwa daje PKP kroplówkę z naszych podatków (ok. 3 mld zł w tym roku, ok. 3,6 mld w przyszłym), drugi raz – kupując bilety.
Całe lata emocjonowaliśmy się tym, kiedy wreszcie w XXI wieku uda się koleją dojechać szybciej niż 40 km/h z Warszawy do Trójmiasta czy z Katowic do Wrocławia, albo czy uda się wykorzystać pieniądze, które na kolej daje Unia. Ale dla pracowników firmy, która jest w centrum tych wydarzeń, nie liczy się jej przyszłość, tylko to, czy państwo odpowiednio do ich oczekiwań będzie holować ich rozklekotaną drezynę.