Jak tak dalej pójdzie, nie tylko nie uda mu się utworzyć dynastii i przekazać władzy synom, ale może nawet przyjdzie mu uciekać do ogromnego sąsiada i wieść tam żywot wygnańca. Zwłaszcza jeśli kolega dyktator z tego ogromnego kraju uzna, że lepiej Łukaszenkę zastąpić kimś innym, zanim Białorusini (tak jak wcześniej Ukraińcy) wpadną na nierozsądny pomysł, by samemu wybierać swojego prezydenta.
Życie Łukaszenki stanowi przykład spełnienia się „postsowieckiego snu". Przez analogię do amerykańskiego snu (od pucybuta do milionera), ten sen oznaczał drogę od dyrektora kołchozu, do dyktatorskich rządów w suwerennej republice. Ale trzeba też oddać Łukaszence sprawiedliwość: potrafił dotrzeć do serc Białorusinów, wykorzystać pokłady niezadowolenia z rynkowych reform gospodarczych i nieudolności poprzedników, a także siedmiokrotnie wygrać wybory prezydenckie – jak się wydaje, za pierwszym razem nawet w sposób uczciwy.