Co powinno PGNiG w sprawie Jamału

Sprawa zdaje się sprowadzać do swoistej, a zasadnej dla polityków zbitki znaczeń: „państwowa spółka gazowa” i „minister tegoż państwa od spółek” – pisze adwokat.

Publikacja: 26.04.2013 02:54

Co powinno PGNiG w sprawie Jamału

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Red

Gorączka związana z memorandum ws. projektu budowy gazociągu Jamał II znów wywołuje dyskusję o roli (statusie) państwa reprezentowanego najczęściej, choć nie zawsze, przez ministra skarbu państwa, w tzw. spółkach Skarbu Państwa (tj. wehikułach korporacyjnych, które kontrolowane są przez „państwo", co zazwyczaj objawia się w decydującym wpływie na powołanie członków rady nadzorczej i/lub zarządu).

Dyskusja ta jest bardzo cenna, gdyż, nie stanowiąc w żadnym razie jednego z wielu serwowanych nam przez polityków tematów zastępczych, stwarza sposobność do uporządkowania obszaru tzw. spółek państwowych. Nie jest przy tym najważniejsze, jak operacja ta miałaby przebiec w sensie jej prawnych implikacji – bo możliwości jest kilka, a pewnie mają rację ci politycy, którzy stoją na stanowisku, że w spółkach o strategicznym znaczeniu dla państwa powinno ono posiadać szczególne instrumenty pozwalające wpływać na bieg zdarzeń w trybie innym (dla państwa korzystniejszym) aniżeli zwyczajny tryb korporacyjny. W obecnym stanie prawnym możliwości takie istnieją w jednak bardzo ograniczonym, rzec można śladowym, zakresie.

Aby to zmienić, politycy muszą przyjąć koncepcję, która zostanie zrealizowana poprzez stworzenie właściwej regulacji prawnej. Jak dotąd niestety tego nie uczyniono. Mimo to trwa „dyskusja jamalska", której głównym aktorem stała się publiczna (sic!) spółka Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG), a to musi już budzić prawniczy niepokój i skłaniać do poważnej, całkowicie odpolitycznionej refleksji, gdyż jesteśmy świadkami niezachowania miary rzeczy (w sensie: wpierw polityka czy system prawny!).

Spółka musiała informować?

PGNiG miało jakoby nie informować we właściwym trybie ministra skarbu o rozmowach z Gazpromem i podejmowanych decyzjach.

W czym zatem problem? Ano w tym, że spółka publiczna, której akcje notowane są na giełdzie w środku Europy XXI wieku nie przekazywała informacji jednemu z akcjonariuszy (nie może mieć tu znaczenia fakt, że był to tzw. większościowy akcjonariusz) jakąś, jak należy rozumieć, szczególną ścieżką, żeby uciec od skojarzenia z czerwoną linią (przeciwko której nie protestuję w rzeczy samej, z jednym małym zastrzeżeniem – że ustawodawca przyjmie pozwalające na to rozwiązania prawne stanowiące lex specialis względem kodeksu spółek handlowych i przepisów prawa rynku kapitałowego).

Tymczasem, jak wspomniano, takich przepisów szczególnych nie ma w polskim prawie, a kompletność tzw. zwyczajnych regulacji nie daje żadnych podstaw do wyszukanych zabiegów interpretacyjnych, o których notabene nie słyszymy. Niestety, tym gorzej. Oto bowiem w dyskusjach o tzw. memorandum jamalskim kwestia informowania, czy też nie, ministra skarbu przez PGNiG zdaje się sprowadzać do swoistej, a przy tym dla polityków oczywiście zasadnej zbitki znaczeń: „państwowa spółka gazowa" i „minister tegoż państwa od spółek".

Łatwo przez to ulec prostemu wnioskowaniu, które w demokratycznym państwie prawnym będzie musiało pozostać złudzeniem: zarząd PGNiG – powtórzmy: giełdowej spółki, której akcjonariuszami obok Skarbu Państwa są inwestorzy prywatni, w tym jak można zasadnie zakładać, także fundusze inwestycyjne czy emerytalne – powinien, tak jak podlegli ministrowi skarbu państwa urzędnicy (choć to i w przypadku urzędników pełniących funkcje członków rad nadzorczych spółek akcyjnych musi budzić wątpliwości, bo w takiej spółce partnerem dla akcjonariusza jest rada nadzorcza, nie zaś jej członek) raportować mu o wszelkich decyzjach, zarówno zrealizowanych, jak i przyszłych.

Trwa „dyskusja jamalska", której głównym aktorem stała się publiczna (sic!) spółka Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo, a to musi już budzić prawniczy niepokój

Wniosek taki jest nie do przyjęcia, gdy – choćby pobieżnie – spojrzeć na usytuowanie PGNiG w systemie prawnym. Nie jest ono przecież tzw. jednoosobową spółką Skarbu Państwa. Skarb ma (dane wg spółki na koniec marca 2013 r.) 4 249 999 999 akcji, czyli 72,03 proc. wszystkich, i takimż udziałem w liczbie głosów z wszystkich akcji dysponuje. PGNiG nie ma zatem statusu państwowej osoby prawnej, ale jest spółką publiczną w rozumieniu przepisów ustawy o ofercie publicznej i warunkach wprowadzania instrumentów finansowych do zorganizowanego systemu obrotu oraz o spółkach publicznych (dalej: „ustawa o ofercie"), tj. spółką, której akcje zostały dopuszczone do obrotu na GPW, na której PGNiG jest od września 2005 r.

Co stanowi prawo

Jest zatem oczywiste, że PGNiG podlega w pierwszej kolejności unormowaniom kodeksu spółek handlowych i ustawom normującym zorganizowany system obrotu, tj. wspomnianej ustawie o ofercie i ustawie o obrocie instrumentami finansowymi (dalej „ustawa o obrocie"). Kształtują one zasady polityki informacyjnej spółek publicznych. Zasady te nie uprawniają do wniosku, że Skarb Państwa mógł być szczególnie na tym tle uprzywilejowany. Mimo posiadania tak znacznego pakietu akcji, Skarb może uzyskiwać dostęp do danych spółki tylko poprzez te instrumenty, które należą do każdego akcjonariusza.

Podstawowym unormowaniem jest art. 428 k.s.h., który pozwala akcjonariuszowi na indywidualne uzyskiwanie informacji od zarządu spółki tak podczas walnego zgromadzenia, jak i poza nim, gdy akcjonariusz wniosek taki złoży. Zarząd nie jest obowiązany zawsze informacji takich udzielać, zgodnie z klauzulą generalną zagrożenia szkodą może odmówić udzielenia informacji.

Poza tym unormowaniem nie ma w istocie w przepisach podstaw do indywidualnego informowania akcjonariusza przez spółkę akcyjną. Znamienne jest przy tym, że z narzędzia przewidzianego w art. 428 k.s.h. Skarb Państwa, reprezentowany przez ministra skarbu państwa, korzystał, ot choćby w zapytaniu skierowanym do zarządu PGNiG w sprawie wystąpienia do prezesa Urzędu Regulacji Energetyki z wnioskiem o zatwierdzenie taryfy na paliwo gazowe (odpowiedź udzielona Skarbowi Państwa została opublikowana w raporcie bieżącym nr 171/2012 z 27 listopada 2012 r., słowem bardzo niedawno).

Tym razem minister skarbu nie zapytał jako akcjonariusz, po czym zaczął zgłaszać do spółki nieuzasadnione reklamacje, tak jakby nie wiedział – choć zapewne wiedział, bo trudno zakładać co innego, skoro pełnił tę funkcję – o istnieniu określonego instrumentu, którego użytku zaniechał.

Mamy do czynienia z poważnym nieporozumieniem – niezachowaniem miary rzeczy i próbą przyznania pierwszeństwa regułom doraźnego interesu politycznego

Osobno normujące obowiązki informacyjne przepisy ustawy o ofercie zajmują się wymogami przekazywania do wiadomości publicznej istotnych informacji o spółkach publicznych w postaci raportów. Obowiązki są tu znaczne i zakres informacji w takich raportach ma służyć racjonalnej ocenie przez inwestorów (a zatem i Skarb Państwa, jak chodzi o jego uczestnictwo w spółce publicznej), jaka jest sytuacja spółki.

Rzecz jasna szereg informacji może nie być publikowanych, jakkolwiek ustawodawca nie czyni z tego żadnej reguły, a przeciwnie, wymaga szczególnego uzasadnienia dla utrzymania określonych danych w poufności.

Zgodnie z art. 62 ust. 1 ustawy o ofercie, w przypadku gdy przekazanie do publicznej wiadomości informacji niestanowiącej informacji poufnej, zawartej w informacjach okresowych (poza sprawozdaniami rocznymi), bądź innych, a dotyczących osób fizycznych wchodzących w skład organów zarządzających lub nadzorujących emitenta mogłoby być sprzeczne z interesem publicznym lub spowodować istotną szkodę dla interesów emitenta – informację tę emitent może przekazać wyłącznie Komisji Nadzoru Finansowego wraz z wnioskiem o zwolnienie z obowiązku przekazania jej do publicznej wiadomości.

Dopuszczalne jest to tylko z tym zastrzeżeniem, że brak tej informacji nie uniemożliwi inwestorom prawidłowej oceny sytuacji gospodarczej, majątkowej i finansowej emitenta lub ryzyka związanego z inwestowaniem w papiery wartościowe emitenta. Z kolei nie tyle zaniechanie, a tylko wstrzymanie się z publikacją niektórych danych (np. dotyczących prowadzonych przez spółkę publiczną negocjacji lub okoliczności związanych z takimi negocjacjami, w tym wyboru drugiej strony negocjacji, jeżeli ich przekazanie do publicznej wiadomości mogłoby negatywnie wpłynąć na te negocjacje, a w przypadku negocjacji prowadzonych w celu zapewnienia poprawy sytuacji finansowej takiej spółki, jest z kolei unormowane w rozporządzeniu ministra finansów wydanym w wykonaniu ustawy o ofercie.

Rozporządzenie to daje podstawy do wstrzymania się z publikacją informacji, które mogą naruszyć słuszny interes emitenta, oraz sposobu postępowania emitenta w związku z opóźnianiem przekazania do publicznej wiadomości informacji poufnych, które pozwala uwzględnić potrzebę odroczenia publikacji istotnych danych, wszakże nie pozwala na uniknięcie takiej publikacji. Jest bowiem jasne, iż tzw. upublicznienie spółki akcyjnej wprowadza dla niej szczególny reżim informacyjny, który charakteryzuje się koniecznością identyfikowania danych, podlegających ujawnieniu, a co najmniej (zamiast upublicznienia, względnie przed upublicznieniem) zawiadomienia Komisji Nadzoru Finansowego.

Jeżeli zatem dane podlegają upublicznieniu, wskazane powyżej podstawy prawne determinują obowiązek podania tych danych do wiadomości, z możliwymi odstępstwami. Jeżeli dane nie podlegają wg tych reguł upublicznieniu, to nie ma – jak już była wyżej mowa – szczególnej podstawy  przekazywania takich danych wybranym (niektórym) akcjonariuszom. Innymi słowy: albo spółka publiczna informuje cały rynek (czyli wszystkich), albo nikogo. Tertium non datur.

Nie jest to nawet kwestia tzw. ładu korporacyjnego, dlatego że wymagania wobec spółek publicznych wynikają z ich charakteru jako emitentów papierów wartościowych o charakterze udziałowym, gdzie rzetelne informowanie o stanie spółki pozwala na racjonalne decyzje inwestycyjne. Mają przeto rozwiązania te charakter bezwzględny, co w rzeczy samej państwo powinno było mieć na uwadze, decydując się na tzw. upublicznienie PGNiG.

Poważne nieporozumienie

Obserwacja sytuacji wokół PGNiG pozwala zatem twierdzić, że mamy do czynienia z poważnym nieporozumieniem wynikającym z niezachowania miary rzeczy, a polegającym na próbie przyznania pierwszeństwa regułom doraźnego interesu politycznego, związanego z aktualnymi działaniami organów państwa – nad reguły rynku kapitałowego, które przecież ustanowione zostały w państwach UE na podobnych zasadach (znaczna część to rozporządzenia, bezpośrednio stosowane w porządkach prawnych państw UE).

Urządzając Rzeczpospolitą jako demokratyczne państwo, przyjęliśmy zobowiązanie poszanowania porządku prawnego stworzonego w warunkach demokracji. Nie tylko o porządek konstytucyjny, w szerokim tego słowa znaczeniu, tu chodzi. Jesteśmy przecież członkiem poważnych organizacji międzynarodowych. Chodzi więc o przestrzeganie wewnętrznych reguł prawnych, ale również o wynikający z tegoż przestrzegania wizerunek (albo – niestety – wynikający z nieprzestrzegania wizerunek nadszarpnięty) Polski na arenie międzynarodowej, jak też o wiarygodność z perspektywy inwestorów zagranicznych. Noblesse oblige!

Refleksje te w żadnym razie nie powinny zostać odebrane jako stanowisko przeciw takiemu angażowaniu się państwa w gospodarkę, które można by usytuować w najszerzej rozumianym pojęciu interwencjonizmu państwowego. Chodzi wyłącznie o to, że w obowiązującym stanie prawnym taka formuła aktywności państwa, jaką można wywieść z wyrażanych wobec PGNiG stanowisk, nie może wchodzić w rachubę.

Pozytywna odpowiedź na fundamentalne pytanie dotyczące dopuszczenia możliwości pełnienia przez tzw. spółki państwowe roli „nośnika" państwa otworzy możliwość uchwalenia prawa pozwalającego na realizację takiej koncepcji. Jego stworzenie wymagało będzie nie lada wysiłku i wirtuozerii prawniczej.

Dziś – bez niego – należy wycofać się z niepotrzebnych twierdzeń, oddając nawet jeden ze statków we własnej flocie (n.b. już przecież poświęcony) i na tym poprzestać, pamiętając o słowach admirała Andrew Cunninghama, że „statek buduje się trzy lata, a reputację trzysta".

Autor jest adwokatem, profesorem Szkoły Głównej Handlowej i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, komentatorem kodeksu spółek handlowych

Gorączka związana z memorandum ws. projektu budowy gazociągu Jamał II znów wywołuje dyskusję o roli (statusie) państwa reprezentowanego najczęściej, choć nie zawsze, przez ministra skarbu państwa, w tzw. spółkach Skarbu Państwa (tj. wehikułach korporacyjnych, które kontrolowane są przez „państwo", co zazwyczaj objawia się w decydującym wpływie na powołanie członków rady nadzorczej i/lub zarządu).

Dyskusja ta jest bardzo cenna, gdyż, nie stanowiąc w żadnym razie jednego z wielu serwowanych nam przez polityków tematów zastępczych, stwarza sposobność do uporządkowania obszaru tzw. spółek państwowych. Nie jest przy tym najważniejsze, jak operacja ta miałaby przebiec w sensie jej prawnych implikacji – bo możliwości jest kilka, a pewnie mają rację ci politycy, którzy stoją na stanowisku, że w spółkach o strategicznym znaczeniu dla państwa powinno ono posiadać szczególne instrumenty pozwalające wpływać na bieg zdarzeń w trybie innym (dla państwa korzystniejszym) aniżeli zwyczajny tryb korporacyjny. W obecnym stanie prawnym możliwości takie istnieją w jednak bardzo ograniczonym, rzec można śladowym, zakresie.

Pozostało 90% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację