Gorączka związana z memorandum ws. projektu budowy gazociągu Jamał II znów wywołuje dyskusję o roli (statusie) państwa reprezentowanego najczęściej, choć nie zawsze, przez ministra skarbu państwa, w tzw. spółkach Skarbu Państwa (tj. wehikułach korporacyjnych, które kontrolowane są przez „państwo", co zazwyczaj objawia się w decydującym wpływie na powołanie członków rady nadzorczej i/lub zarządu).
Dyskusja ta jest bardzo cenna, gdyż, nie stanowiąc w żadnym razie jednego z wielu serwowanych nam przez polityków tematów zastępczych, stwarza sposobność do uporządkowania obszaru tzw. spółek państwowych. Nie jest przy tym najważniejsze, jak operacja ta miałaby przebiec w sensie jej prawnych implikacji – bo możliwości jest kilka, a pewnie mają rację ci politycy, którzy stoją na stanowisku, że w spółkach o strategicznym znaczeniu dla państwa powinno ono posiadać szczególne instrumenty pozwalające wpływać na bieg zdarzeń w trybie innym (dla państwa korzystniejszym) aniżeli zwyczajny tryb korporacyjny. W obecnym stanie prawnym możliwości takie istnieją w jednak bardzo ograniczonym, rzec można śladowym, zakresie.
Aby to zmienić, politycy muszą przyjąć koncepcję, która zostanie zrealizowana poprzez stworzenie właściwej regulacji prawnej. Jak dotąd niestety tego nie uczyniono. Mimo to trwa „dyskusja jamalska", której głównym aktorem stała się publiczna (sic!) spółka Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG), a to musi już budzić prawniczy niepokój i skłaniać do poważnej, całkowicie odpolitycznionej refleksji, gdyż jesteśmy świadkami niezachowania miary rzeczy (w sensie: wpierw polityka czy system prawny!).
Spółka musiała informować?
PGNiG miało jakoby nie informować we właściwym trybie ministra skarbu o rozmowach z Gazpromem i podejmowanych decyzjach.
W czym zatem problem? Ano w tym, że spółka publiczna, której akcje notowane są na giełdzie w środku Europy XXI wieku nie przekazywała informacji jednemu z akcjonariuszy (nie może mieć tu znaczenia fakt, że był to tzw. większościowy akcjonariusz) jakąś, jak należy rozumieć, szczególną ścieżką, żeby uciec od skojarzenia z czerwoną linią (przeciwko której nie protestuję w rzeczy samej, z jednym małym zastrzeżeniem – że ustawodawca przyjmie pozwalające na to rozwiązania prawne stanowiące lex specialis względem kodeksu spółek handlowych i przepisów prawa rynku kapitałowego).