Jan Gmurczyk - opinia dla "Rz"

W Polsce stopa bezrobocia jest chronicznie podwyższona niezależnie od stanu koniunktury. Droga do likwidacji tego problemu wiedzie przez ułatwienie życia przedsiębiorcom i obniżenie kosztów zatrudniania – pisze analityk Instytutu Obywatelskiego

Publikacja: 30.04.2013 03:06

Red

Widoki na polskim rynku pracy malują się coraz gorzej. Skorygowane sezonowo dane Eurostatu informują, że stopa bezrobocia w Polsce znajduje się w trendzie rosnącym już piąty rok z rzędu – o ile we wrześniu 2008 roku wynosiła 6,8 proc., o tyle w lutym 2013 roku sięgnęła 10,6 proc. (Często przytaczane, ale odmiennie liczone i podlegające wahaniom sezonowym bezrobocie rejestrowane wzrosło wg GUS z 8,9 proc. we wrześniu 2008 roku do 14,4 w lutym 2013 roku).

Na zmianę tej tendencji w najbliższej przyszłości się nie zanosi. Według prognoz zawartych w marcowym „Raporcie o inflacji" NBP stopa bezrobocia będzie narastać aż do roku 2015 i w tej perspektywie czasu przekroczy 12 proc.

Słaba koniunktura czy niesprawny system?

Oczywiście, zła sytuacja na polskim rynku pracy w dużej mierze łączy się z wydarzeniami kryzysowymi w Europie i na świecie. Poziomu bezrobocia w Polsce nie kształtują jednak tylko czynniki związane ze spowolnieniem gospodarczym.

Na podstawie danych Eurostatu można policzyć, że w latach 2008-2012 PKB Polski realnie zwiększył się o 18 proc., podczas gdy całej UE spadł o 1 proc. Ta zasadnicza różnica w obrazie koniunktury nie znajduje większego odbicia na rynku pracy. Stopa bezrobocia w lutym 2013 roku wyniosła w UE 10,9 proc., a w Polsce – przypomnijmy – 10,6 proc. Praktycznie tyle samo.

W Austrii, Czechach, Niemczech i Rumunii ostatnie pięć lat zapisze się w historii symbolicznym wzrostem PKB, a mimo to wskaźniki osób bez pracy (od 4,8 do 7,2 proc.) dla tych państw okazały się w lutym br. dużo lepsze niż dla Polski. Jak widać, stosunkowo niewielkim bezrobociem można cieszyć się także w dobie stagnacji. I to w tak odmiennych krajach, jak Niemcy i Rumunia.

Z drugiej strony w Polsce nawet w latach 2006-2008, gdy średnioroczny wzrost PKB przekraczał solidne 6 proc., a emigracja trwała w najlepsze, odsetek osób bez pracy nie należał na tle unijnym do najniższych. Eurostat informuje, że we wrześniu 2008 roku mniejsze bezrobocie niż w Polsce notowano w 14 państwach UE. W lutym 2013 roku takich krajów też było 14.

Podobne obserwacje sugerują, że nad Wisłą występują problemy, które łącznie składają się na chronicznie podwyższone bezrobocie niezależnie od stanu koniunktury. Fakt, że dystansujemy resztę UE pod względem przyrostów PKB cieszy, ale nie powinien przesłaniać statystyk zatrudnienia. Do godnego życia obywatele potrzebują pracy, a tej jest po prostu za mało. Co w tej sytuacji zrobić?

Dbajmy o przedsiębiorców

Pierwsza sugestia jest powtarzana powszechnie od lat: ułatwmy życie przedsiębiorcom. Sektor prywatny zatrudnia ok. 75 proc. pracujących Polaków. To od jego kondycji zależy liczba miejsc pracy w kraju, a także – pośrednio – wielkość wpływów podatkowych do kasy państwa i możliwości finansowania zatrudnienia w sektorze publicznym.

Wielką bolączką polskich przedsiębiorców jest biurokracja.

W prestiżowym rankingu konkurencyjności Światowego Forum Ekonomicznego (WEF) Global Competitiveness Report 2012-2013 w kategorii „brzemię regulacji państwowych" (burden of government regulation) Polska zajęła miejsce 131 na 144 możliwe.

Z kolei popularny raport Banku Światowego Doing Business 2013 przypisał Polsce miejsce 124 na 185 ogółem w kategorii łatwości zakładania biznesu (starting a business), 161 względem uzyskiwania zezwoleń na budowę (dealing with construction permits), 114 w zakresie łatwości płacenia podatków (paying taxes) i 137 odnośnie uzyskiwania dostępu do elektryczności (getting electricity).

Oba raporty zgodnie wskazują, że polskim firmom ciążą zwłaszcza przepisy podatkowe. Winą za ich zawiłość i mnogość obarcza się często regulacje unijne, ale to zbyt wygodne i niesprawiedliwe postawienie sprawy. Doing Business 2013 podaje, że opłacenie podatków (cały proces, od zebrania informacji potrzebnych do wyliczenia podatku po jego uiszczenie) zajmuje przedsiębiorcom w Polsce średnio 286 godzin rocznie, podczas gdy w Rumunii 216, na Słowacji i w Niemczech 207, na Litwie 175, w Danii 130, a w Irlandii 80 godzin. Przypomnijmy, że wszystkie te kraje należą do UE.

Niejasne przepisy, ociężałość urzędów i liczne kontrole potrafią przysporzyć polskim firmom wielu zgryzot, a nierzadko wręcz prowadzić do bankructwa zdrowych podmiotów. Głośny ostatnio pomysł ustanowienia rzecznika praw przedsiębiorców może wydawać się w tej sytuacji atrakcyjny, ale musimy sobie zdawać sprawę z jego ograniczeń.

Powołanie do życia takiego rzecznika zapewne nieco złagodziłoby skutki choroby systemu prawno-gospodarczego, ale nie usunęłoby jej zasadniczych przyczyn: nadprodukcji i niespójności przepisów, niewydolności administracji itp. Utworzenie rzecznika praw przedsiębiorców mogłoby zostać ponadto odczytane jako znak, że państwo polskie nie potrafi okiełznać własnego prawa i urzędów, więc musi powołać specjalny organ, który będzie przed nimi (tj. przed samym państwem) bronił obywateli.

Obniżmy koszty pracy

Druga sugestia dotyczy zmniejszenia opodatkowania pracy. Jeśli pracodawca na zatrudnienie pracownika ma dziś 5000 złotych, to w przypadku umowy o pracę wynagrodzenie netto wynosi 2955 złotych. Daniny publiczne sięgają 2045 złotych, czyli równowartość 70 proc. płacy netto. Co to oznacza?

Na umowę o pracę – tj. w oparciu o podstawową formę zatrudnienia w Polsce – opłaca się zatrudnić tylko takie osoby, które są w stanie wypracować dla firmy przychód rzędu minimum 170 proc. swojej płacy netto (w praktyce jeszcze więcej, bo zatrudniając kogoś w oparciu o umowę o pracę pracodawca musi stawić czoła wielu przepisom, których poznanie i przestrzeganie pochłania mnóstwo czasu – a czas w biznesie to pieniądz). Jak nietrudno się domyślić, nie wszyscy są w stanie wyrobić taką „normę". Nie w każdej branży jest to też takie łatwe.

Jeśli koszty związane z przyjęciem kogoś do pracy są wysokie, to wielu pracodawców (1) po prostu nie zatrudnia i nie rozwija działalności, (2) zatrudnia, ale nielegalnie, bo jest to o wiele tańsze i prostsze, (3) woli zatrudniać w oparciu o umowy cywilnoprawne lub proponuje pracownikom samozatrudnienie, (4) niechętnie ponosi wszelkie dodatkowe koszty zatrudnienia, np. wydatki na szkolenia, na czym cierpią zwłaszcza osoby młode, niedoświadczone i nisko wykwalifikowane, (5) zatrudnia dopiero, gdy w gospodarce pojawia się wyjątkowo dobra koniunktura lub ponadprzeciętna opłacalność prowadzenia biznesu, np. zapotrzebowanie na sprzedawane przez firmę towary rośnie dostatecznie mocno, by uzyskany dzięki nowym pracownikom przychód przekroczył 170 proc. pensji netto.

Tym samym nie można wykluczyć, że wysokie koszty prawno-administracyjne zatrudniania podnoszą próg wzrostu PKB, od którego bezrobocie w Polsce zaczyna spadać. A skoro tak, to ożywienie koniunktury musiałoby być dziś nad Wisłą naprawdę prężne, by liczba osób bez pracy zaczęła się zmniejszać. Na taki scenariusz się jednak w przewidywalnej przyszłości nie zanosi, bo ożywienie – jeśli już do Europy i Polski zawita – będzie najpewniej powolne i stopniowe.

Pamiętajmy przy tym o profilu polskiej gospodarki. Na arenie międzynarodowej naszym głównym atutem są niskie koszty wytwarzania. W porównaniu z krajami rozwiniętymi polskie płace są dużo niższe, ale ich opodatkowanie – już nie. Dane OECD informują, że w 2012 roku przeciętny wymiar podatku dochodowego oraz składek na ubezpieczenie społeczne był w Polsce porównywalny do tego w Szwecji czy Wielkiej Brytanii. Tyle że Polska nie jest tak nowoczesna, zamożna i innowacyjna jak te kraje. Odznacza się innym modelem konkurencyjności. Nie może pochwalić się praktycznie żadną rozpoznawalną zagranicą marką. Jeśli mamy stosunkowo wysokie opodatkowanie pracy, połączone z dużymi barierami systemowymi dla działalności gospodarczej (ich pokonywanie też przecież kosztuje), to automatycznie niwelujemy kluczowe przewagi konkurencyjne polskich przedsiębiorstw, tj. podcinamy gałąź, na której siedzimy.

W perspektywie długofalowej mniejsze opodatkowanie pracy nie musiałoby oznaczać dziury w budżecie państwa, bo (1) więcej osób pracowałoby legalnie, tj. wzrosłaby liczba umów, od której płacono by podatki, (2) więcej bezrobotnych znalazłoby zatrudnienie, więc z jednej strony zmniejszyłyby się wydatki państwa na wspieranie obywateli bez pracy, a z drugiej osoby uzyskujące dochody zaczęłyby odprowadzać podatki, (3) więcej pracujących to większy popyt w gospodarce, czyli wyższe wpływy z podatków od konsumpcji (VAT, akcyza), (4) niższe koszty pracy to większa liczba opłacalnych inicjatyw biznesowych i inwestycyjnych, które też zapewniają państwu przychody w formie podatków.

Trudne wyzwanie, wysoka stawka

Oczywiście, pomysłów na poprawę obrazu sytuacji na polskim rynku pracy można podać dużo więcej. Dwie przedstawione powyżej sugestie nie wyczerpują tematu, ale z pewnością wysuwają się na pierwszy plan.

Pamiętajmy, że nawet najbardziej wyszukane i kosztowne sposoby walki z bezrobociem przyniosą skromne owoce, jeśli w gospodarce będzie powstawać mało miejsc pracy. Droga do likwidacji problemu chronicznie podwyższonego bezrobocia w Polsce wiedzie zatem przez ułatwienie życia przedsiębiorcom i obniżenie kosztów podatkowo-administracyjnych zatrudniania.

To zadanie żmudne, ale i korzyści z jego rozwiązania byłyby niebagatelne: wyższy poziom rozwoju gospodarki i lepszy standard życia Polaków. Z kolei konsekwencją zaniechania koniecznych reform będzie dalszy szybki przyrost liczby osób bez pracy. Jeśli pod koniec roku 2015 nie chcemy obudzić się w Polsce z rekordowym w skali dekady poziomem bezrobocia, biedy i społecznej frustracji, pora zacząć działać już dziś.

Widoki na polskim rynku pracy malują się coraz gorzej. Skorygowane sezonowo dane Eurostatu informują, że stopa bezrobocia w Polsce znajduje się w trendzie rosnącym już piąty rok z rzędu – o ile we wrześniu 2008 roku wynosiła 6,8 proc., o tyle w lutym 2013 roku sięgnęła 10,6 proc. (Często przytaczane, ale odmiennie liczone i podlegające wahaniom sezonowym bezrobocie rejestrowane wzrosło wg GUS z 8,9 proc. we wrześniu 2008 roku do 14,4 w lutym 2013 roku).

Pozostało 95% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację