W szczególności chodzi o to, by opodatkować w Polsce dochody takich spółek, które w rzeczywistości nie prowadzą za granicą żadnej działalności, a jedynie otrzymują dochód z rzekomych „polskich inwestycji", a następnie – bez podatku albo z podatkiem śmiesznie niskim – wypłacają swoim polskim właścicielom dywidendy. Innymi słowy, spółek które pełnią tylko rolę cudownych skrzynek, do których przelewa się z kraju dochody przed opodatkowaniem – a następnie wyciąga się z nich niemal nieuszczuplone dochody, tyle że formalnie już opodatkowane.
Pomysł wywołał reakcję, zwłaszcza że strony świetnie zarabiających na obsłudze takich transakcji prawników. Powołano się na usankcjonowaną wyrokiem Sądu Najwyższego zasadę, że podatnik ma zawsze prawo wybrać spośród istniejących legalnych sposobów opodatkowania taki, który jest dla niego najkorzystniejszy. Część komentatorów poszła dalej, dowodząc, że opodatkowanie dywidend jest w ogóle złodziejstwem ze strony państwa, bo opodatkowuje się przecież dochód już przedtem opodatkowany za pomocą CIT – a więc obywatele mają pełne moralne prawo tego rabunku unikać, korzystając z rajów podatkowych. A jeszcze dalej w krytyce pomysłów ministerstwa poszli ci, którzy wręcz uznali buszujących po rajach podatkowych biznesmenów za bohaterów walki z polską biurokracją i rozdętym państwem, którzy w rzeczywistości całą tę operację prowadzą tylko w imię wyższych wartości (a nie z niskich pobudek materialnych, jak by można naiwnie sądzić).
W sprawach rajów podatkowych należy zachować zdrowy rozsądek. Oczywiście, że podatnik ma pełne prawo wybrać taki sposób opodatkowania dochodu, jaki jest dla niego najkorzystniejszy, a umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania zawarte przez Polskę z 89 krajami pozwalają dokonać wyboru również w wymiarze ponadgranicznym. Możemy to uznawać za moralnie naganne – albo wręcz przeciwnie, za wyraz szlachetnej walki z żarłocznym państwem. Ale prawo jest prawem, a umowy umowami.
Niemniej jednak trzeba pamiętać o tym, że umowy te zostały zawarte z myślą o promowaniu inwestycji i nieopodatkowywaniu rzeczywiście uzyskanych w różnych krajach dochodów. Jeśli natomiast cała operacja polega na stworzeniu wirtualnej spółki, która nie prowadzi żadnej działalności, a jedynie dokonuje fikcyjnych transferów pieniędzy z kraju do kraju po to, by uniknąć płacenia podatku, to z pewnością mamy do czynienia z rodzajem nadużycia prawa. A ściślej, z wykorzystaniem litery prawa wbrew jego duchowi. I temu nie mogą chyba zaprzeczyć żadni prawnicy – co najwyżej mogą twierdzić, że póki litera prawa na to pozwala, wolno to bezkarnie robić.
Jeśli dobrze rozumiem, ministerstwo zaproponowało działania, które mają być wymierzone tylko w takie właśnie, wirtualno-antypodatkowe operacje. Problem leży jednak w tym, że operację wirtualno-antypodatkową od realnej dzieli często tylko cienka, czerwona linia, którą niełatwo wyraźnie nakreślić. To prawda, podobne narzędzia walki z ucieczką do rajów podatkowych usiłuje z umiarkowanym sukcesem stosować wiele krajów. Ale czy akurat my będziemy umieli zastosować je skuteczniej od innych, śmiem wątpić.