I nic dziwnego. Temat jest wdzięczny, świadczy o wspaniałych przymiotach tych polityków, którzy się nad nim z najwyższą troską pochylają. Świadczy przecież dobitnie o trosce o pracowników, trosce o rodzinę, trosce o religijność, trosce o polskie firmy rodzinne i o jeszcze paru zbożnych troskach, które w tej chwili nie przychodzą mi do głowy.
Skoro odważne wystąpienie o zakaz niedzielnego handlu wiąże się z tak wspaniałym zaprezentowaniem przyszłym wyborcom, nic dziwnego że zawsze znajduje się grupa posłów, którzy są gotowi podnieść ją na sztandarach. Zresztą – co w naszym kraju budujące – grupa ponadpartyjna. Dalszy scenariusz jest zazwyczaj taki sam. Najpierw pada śmiały wniosek, pod którym hurmem podpisują się posłowie. Potem rząd wydaje swoją negatywną opinię, mówiącą o wysokich kosztach gospodarczych propozycji (co ciekawe, tak jak wnioski są ponadpartyjne – tak również zbliżone opinie wydają rządy: i Belki, i Kaczyńskiego, i zapewne wyda rząd Tuska). Potem przez kilka miesięcy temat tłucze się po mediach, a posłowie, którzy złożyli tak wspaniałą propozycję, z desperacją starają się, aby wszyscy zapamiętali, że to właśnie oni z najwyższym poświęceniem walczyli o wspólne dobro. Potem wreszcie przychodzą wybory. A po wyborach cała sprawa wraca na dno szafy, by spokojnie czekać na kolejną przedwyborczą kampanię.
Tak będzie zapewne i tym razem. Bo z całą sprawą zakazu niedzielnego handlu w centrach handlowych rzecz jest w sumie mniej interesująca, niż się wszystkim na pierwszy rzut oka wydaje.
Związki zawodowe popierają propozycję, bo pozornie oznaczałaby ona większe prawa pracowników wielkich sklepów. Ale za to mogłaby też oznaczać, że część pracowników straciłaby pracę, więc nie wiadomo, czy gra jest warta świeczki. Zwłaszcza że o prawa pracownicze należy zadbać inaczej, pilnując np., by odpowiednie warunki pracy miały kasjerki.
Tradycjonalistom podoba się wizja, że po zamknięciu w niedzielę supermarketów ludzie masowo ruszą do kościołów albo na rodzinne spotkania. Ale są to zapewne pobożne życzenia, bo ludzie równie dobrze mogą zostać w domu i oglądać godzinami telenowele. Drobnemu handlowi wydaje się, że ustawa spętałaby ręce hipermarketom i przywróciła wspaniałe czasy małych sklepików. Ale to chyba nieprawda – tak długo, jak małe sklepy nie nauczą się naprawdę konkurować z wielkimi lepszą obsługą i staranniejszym wyborem towarów, nic nie uratuje ich przed tańszą konkurencją.