Niecały rok temu napisałem w tym miejscu, że zamiast nabierać się na bajki o nieuchronnie drożejącym złocie lepiej kupić polskie obligacje. Od tamtego czasu do dziś złoto straciło 20 proc. a polskie obligacje zyskały ok. 7,5 proc. Kilka tygodniu temu również w tym miejscu zasugerowałem, że obligacje polskie są już zbyt drogie (rentowności zbyt niskie). Dokładnie tego dnia zaczęła się bardzo silna wyprzedaż polskich papierów.
Ponieważ rzadko zdarza się, by jakiś analityk kilka razy pod rząd coś trafnie zasugerował, zalecam ostrożność w stosunku do dzisiejszych wniosków. Ale chciałbym jedynie rozwikłać zagadkę, dlaczego polskie obligacje doznały w maju i czerwcu największych strat od zimy 2009 r., kiedy globalną gospodarkę zmrażał kryzys finansowy (czyli rentowności, które poruszają się odwrotnie do cen, gwałtownie wzrosły)? W rynku obligacji kryją się zwykle ważne informacje dotyczące realnej gospodarki, więc pytanie dotyczy de facto przyszłości polskiej gospodarki.
Interpretacje ostatniej wyprzedaży się dwie. Pierwsza jest bardziej optymistyczna i w tym momencie ja bym się pod nią podpisał. Niskie oprocentowanie obligacji na świecie w ostatnich miesiącach i latach było przede wszystkim wyrazem nadmiernego popytu na bezpieczne aktywa w stosunku do ich podaży. Z jednej strony setki milionów gospodarstw domowych na świecie oraz dziesiątki rządów starają się naprawić swoje bilanse – czyli zwiększają oszczędności – a z drugiej strony firmy nie chcą inwestować, czyli nie dostarczają aktywów, w których owe oszczędności mogłyby lądować. Duża fala oszczędności była zatem kierowana na rynek obligacji rządowych w różnych krajach, podnosząc ich ceny i obniżając rentowności. Banki centralne masowo dostarczały rynkowi bezpieczne aktywa w postaci rezerw (w uproszczeniu: drukowały pieniądz, który jest bezpiecznym aktywem dopóki jest do niego zaufanie) po to, by zapobiec turbulencjom finansowym wynikającym z niedopasowania popytu i podaży aktywów. Gdyby tego nie robiły, obligacje byłyby niewiele tańsze, ale na innych rynkach lałaby się strumieniami krew.
Zmiana trendu może być pierwszym sygnałem, że świat wychodzi z kryzysu. Rynek obligacji zwykle z wyprzedzeniem reaguje na zmiany koniunktury i myślę, że teraz mamy do czynienia z taką reakcją. Rynek zorientował się, że koniunktura na świecie i w Polsce będzie lepsza od niedawnych oczekiwań, więc stopy procentowe nie będą wiecznie niskie, firmy będą inwestowały.
Druga interpretacja jest pesymistyczna. Wskazuje, że w ostatnich latach główną i jedyną siłą stojącą za rosnącymi cenami obligacji były banki centralne, które poprzez dostarczanie rynkowi rezerw (czyli w uproszczeniu pieniądza) pompowały bańkę spekulacyjną tychże obligacji. Bańki zwykle ciężko jest zdefiniować w czasie bieżącym i pękają one w momencie, kiedy nikt się tego nie spodziewa. Pęknięcie prowadzi do dużych strat rzesze oszczędzających, co przekłada się na zmrożenie systemu finansowego i kryzys gospodarczy. Powiada się zatem czasami, że teraz właśnie pęka taka bańka na rynku obligacji i konsekwencje tego będą dla nas wszystkich bardzo nieprzyjemne.