Wpływ podatków do budżetu jest zdecydowanie mniejszy niż planowano, co przekłada się na szybsze od zakładanego tempo wzrostu deficytu. Zgodnie z szacunkami, przeciwko którym Ministerstwo Finansów już nie protestuje, dziura w budżecie wyniesie 20-25 mld zł w skali roku, co oznaczałoby deficyt w wysokości ok. 60 mld zł.
Rzecz jasna taki deficyt bez nowelizacji budżetu jest niemożliwy. I tu popadamy w hellerowski paragraf 22. Bo nowelizacja zwiększająca deficyt też jest niemożliwa, ponieważ został on ustalony na górnym dopuszczalnym poziomie. Ponadto w ubiegłym roku nie wypełniliśmy zobowiązania, że niedobór finansów publicznych zostanie zredukowany i dalej jesteśmy objęci procedurą nadmiernego deficytu. Próba powiększenia go (i tak jest nadmierny) niechybnie stałaby się przyczyną ciężkiej obrazy ze strony Unii Europejskiej.
Pozostaje zatem zwiększanie dochodów, co w trakcie roku podatkowego nie jest możliwe, lub zmniejszanie wydatków, co jest możliwe, ale na skalę znacznie mniejszą od potrzeb. Pozostaję zatem wiara w cud, a ściślej w cudowne pomniejszenie deficytu.
Tradycyjne środki kreatywnej księgowości, takie jak wstrzymanie finansowania ZUS i zmuszenie go do zaciągania kredytów na rynku, są jednak zdecydowanie niewystarczające. Dlatego nie dziwi determinacja rządu w kwestii OFE, a ściślej wykorzystania zgromadzonych tam pieniędzy. Krytyka takiego zaboru okazała się jednak bardzo silna. Na razie więc rząd wziął na wstrzymanie i przełożył podjęcie decyzji na jesień. Bez wątpienia ma nadzieję, że dym nieco opadnie i wszyscy się oswoją z myślą o wyroku na drugi filar systemu emerytalnego.
To jednak też nie wystarczy. Dalej będą trwały poszukiwania sposobów na zmniejszenie wydatków. Z tym że trzeba by je ściąć o jakieś 10 mld zł, a takie ograniczenie wydatków bieżących jest fizycznie niemożliwe. Dlatego istnieją poważne obawy, że – jak to się eufemistycznie określa – „przesuwanie wydatków" może dotyczyć także inwestycji. Byłaby to podwójna strata, bo takie cięcie oznaczałoby niewykorzystanie środków unijnych oraz redukcję krajowego popytu. A redukcja popytu przekłada się natychmiast na ważną składową PKB.