Takie oszczędności szybko widać w portfelu, co daje nam poczucie lepszego gospodarowania domowym budżetem. Większe dylematy zaczynają się przy zakupach dóbr trwałego użytku – sprzętu AGD, RTV czy samochodów. Bo tu – w kryzysowych czasach – jeszcze bardziej aktualne staje się pytanie czy kupić porządną pralkę, która posłuży nam przez lata, czy może taką najtańszą?

Największą jednak zmianą zachowania konsumentów, która pokazuje jak głęboko kryzys jest już w Polsce zakorzeniony, jest zmiana percepcji naszych potrzeb mieszkaniowych. W ciągu ostatnich kilku lat średni metraż najbardziej poszukiwanych mieszkań spadł o 20 metrów kwadratowych. Inaczej mówiąc, jesteśmy w stanie zaakceptować życie w gorszych warunkach w zamian zyskując pewne poczucie bezpieczeństwa. Dziś największą przeszkodą, by kupić większe lokum nie wydaje się bariera finansowa, ale właśnie niepewność jutra, obawy, że za jakiś czas stracimy pracę, albo nie znajdziemy lepiej płatnej. Rozsądniej więc nie brać na siebie nie wiadomo jak dużego kredytu – myślą sobie Polacy.

To bardzo zdroworozsądkowe podejście i równie zdroworozsądkowa wydaje się zmiana podejścia kupujących swoje pierwsze M. Jeśli zmieni się sytuacja gospodarcza, zawsze można przecież zmienić także dom – na większy, przestronniejszy, w lepszej dzielnicy. Dziś nikt już nie myśli tak, jak pokolenie wcześniej, by w swoim pierwszym mieszkaniu spędzić całe życie. I dobrze, po kryzysie można spodziewać się ruchu także w interesie nieruchomościowym. Oby tylko ten kryzys już minął.