Tak przynajmniej wynika z wywiadu, którego „Rzeczpospolitej" udzielił Jarosław Duszewski, niegdyś wysoko postawiony menedżer w firmie Alpine. Przypomnę tylko, że obecnie austriacka Alpine jest bankrutem zarządzanym przez syndyka. U nas budowała między innymi odcinki dróg i autostrad. W tym słynny, do dziś nie ukończony odcinek A1 do granicy z Czechami, z jeszcze bardziej słynnym mostem MA 532 w Mszanie. Mostem, którego nietypowa konstrukcja dostarczyła całego kompletu kłopotów: projektowych, wykonawczych czy finansowych. Dość powiedzieć, że most jest rozgrzebany i na dobra sprawę nie wiadomo, kiedy będzie ukończony.

Z wypowiedzi Duszewskiego wynika, że budowa mostu, wymagania GDKKiA nie tylko doprowadziły do perturbacji działań Alpine na rynku polskim, ale doprowadziły do upadku całej zatrudniającej kilkanaście tysięcy ludzi, grupy. Działającej oczywiście nie tylko w Polsce. W takiej sytuacji rodzi się pytanie, dlaczego Alpine raz wyrzucona z budowy, z ochotą na nią wróciła, wygrywając kolejny przetarg na dokończenie A1 razem z feralnym mostem. Ale tego Duszewski już nie komentuje.

Można nie kochać GDDKiA, można mieć najróżniejsze pretensje dotyczące działań tej instytucji. Należy z uwagą śledzić jej spory z wykonawcami i wyciągać wnioski. Ale też należy zachować jakiś poziom umiaru i nie używać argumentów o demagogicznym charakterze. Bo co można pomyśleć po lekturze rozmowy z byłym menedżerem Alpine? Chyba tylko to, że jeżeli kwestia mostu, co prawda nie najtańszego, ale tylko pojedynczego mostu w Polsce doprowadza do upadku całą grupę, to chyba nie była ona w najlepszej kondycji. A inwestycja MA 532 mogła być inwestycją ostatniej szansy, stała się jednak gwoździem do trumny.