Już sam tytuł tekstu „Edukacja może uratować Europę" daje nadzieję na to, że znany profesor porusza bardzo ważny problem współczesnej, nie tylko Polski, ale całej Europy. Chodzi mianowicie między innymi o edukację młodzieży. „Młode pokolenie powinno być siłą napędową, bo to przecież młodzi ludzie, o otwartych umysłach (...) wymyślają nowe produkty i usługi, tworzą nowe innowacyjne rozwiązania". Dalej prof. Rybiński zauważa: „Niestety szkolnictwo na poziomie średnim i wyższym w Europie funkcjonuje od lat w fałszywym paradygmacie. Według tego paradygmatu celem szkoły lub uczelni jest takie wykształcenie młodego człowieka żeby mógł dostać dobrą pracę. A ponieważ w recesji miejsca pracy są likwidowane, młody człowiek, świetnie wykształcony, na koszt podatnika lub rodziny, nie może dostać pracy, której nie ma i staje się przegranym, sfrustrowanym, poturbowanym przez życie bezrobotnym już w bardzo młodym wieku. A pieniądze wydane na jego wykształcenie są utopioną inwestycją".
Jaką propozycję ma prof. Rybiński? „Nadrzędnym celem edukacji powinno być takie ukształtowanie młodego człowieka żeby sam mógł stworzyć sobie miejsce pracy, czyli żeby został przedsiębiorcą" - stwierdza rektor Akademii Finansów i Biznesu Vistula. Prof. Rybiński dodaje, że jeśli młodzi ludzie, zamiast na przedsiębiorców kształceni będą na pracowników najemnych, stracą swoją szansę na normalne wejście w dorosłe życie.
Do tego momentu można profesorowi oddać całkowitą sprawiedliwość. Do tego momentu, ponieważ za chwilę znany ekonomista zauważa: „(...) prawdopodobnie obserwujemy potężną porażkę rynku na styku edukacji i biznesu (podkreślenie PSz), która doprowadziła do takiej patologii jak 23-procentowe bezrobocie wśród młodych ludzi. A jeżeli rynek nie jest w stanie poradzić sobie z tą sytuacją, to potrzebna jest interwencja państwa".
Skąd nagle u profesora ekonomii, uchodzącego w pewnych kręgach za guru idei wolnorynkowej takie przeświadczenie o tym, że rynek nie sprawdza się w sferze edukacji? Nie wątpię, że prof. Rybiński ma bogate doświadczenie edukacyjne, sam wszak jest rektorem ekonomicznej uczelni, ale czy jednak to wystarczający powód do tego, by, bez mała, ex cathedra, wygłaszać poglądy, że „rynek się nie sprawdził"?
Przede wszystkim należy zacząć od sprawy podstawowej. Edukacja w Polsce i w innych krajach unijnych, w przeważającej większości zmonopolizowana jest przez państwo. To ono narzuca programy nauczania, to ono tak naprawdę decyduje o tym, czego nauczana jest w szkołach młodzież. Nawet prywatne szkoły realizować muszą program ustanowiony przez totalniacką, zbiurokratyzowaną instytucję jaką jest Ministerstwo Edukacji Narodowej. Poza tym, nie dość, że państwo posiada monopol na kreowanie edukacyjnego przekazu, to na dodatek zmusza do uczęszczania do szkoły. Pan profesor powinien wiedzieć, że przymus edukacji nie jest wcale jakimś starym wynalazkiem, a w Stanach Zjednoczonych zaczął być wprowadzany od połowy XIX wieku. Mało prawdopodobne, by dynamiczny rozwój tego kraju w XIX wieku związany był właśnie z przymusem edukacji, zwłaszcza, że w różnych Stanach różnie to wyglądało. Niejednokrotnie zresztą okazywało się, że największymi przedsiębiorcami, wynalazcami czy innowatorami byli ludzie, którzy byli ze szkołą na bakier. Dziś „wykształcenie" stało się niemalże fetyszem. Każdy chce mieć papierek magistra (właściwiej będzie napisać, że wmówiono mu, że powinien taki papierek mieć), co przy masowym wzroście bezrobocia zwiększa tylko – co słusznie zauważa prof. Rybiński – „poczucie frustracji" i „bycia przegranym".