Już w ubiegłym roku nikt nie wierzył, że eksport polskich produktów rolno-spożywczych pójdzie w górę. Tymczasem zwiększył się i to aż od 17,5 proc., do 17,9 mld euro. Podobne wątpliwości ekonomistów i samych producentów pojawiły się także na początku 2013 roku. To niemożliwe, aby znowu eksport polskiej żywności poszedł w górę – mówili. W końcu sytuacja ekonomiczna w Unii Europejskiej, naszym głównym odbiorcy, pozostawia wiele do życzenia, tracimy też stopniowo przewagi konkurencyjne.
Obawy okazały się przesadzone, a nasze atuty – chociażby w postaci niskich cen – zrobiły swoje. Stanisław Kalemba, minister rolnictwa ogłosił ostatnio, że w pierwszym półroczu tego roku polski eksport rolno-spożywczy wzrósł o niemal 14 proc. Dodał też, że taka dynamika może utrzymać się do końca roku.
Oczywiście możemy narzekać, że w naszym eksporcie rolno-spożywczym zbyt dużo miejsca zajmują półprodukty i surowce, a za mało towary markowe. Nie do końca bezpieczne jest też zbytnie poleganie na nasycony rynku UE (choć przykład szybkiego rosnącego eksportu do Rosji pokazuje, że zaczynamy szukać także innych rynków zbytu).
Moim zdaniem martwić powinno jednak przede wszystkim to, że polski eksport żywności rozwija się na zasadzie rozpędu. Póki idzie w górę nikt specjalnie nie martwi się co będzie dalej. Nadal nie ma spójnej strategii dla rozwoju branży spożywczej, w tym jej handlu zagranicznego. Wprawdzie pojawiają się głosy, że należy ją stworzyć, ale konkretów na razie nie ma.
Na tym nieco chaotycznym tle pozytywnie wyróżnia się kilka branż, m.in. producenci owoców. Co niestety nadal rzadkie, myślą oni perspektywicznie. Wiedzą, że produkcja jabłek czy owoców miękkich będzie nadal się zwiększać, dlatego już dziś trzeba zdobyć nowe rynki.