Rz: Ekonomiści twierdzą, że ten rok będzie lepszy dla światowej gospodarki niż 2013. Czy to oznacza również podwyżki na rynkach surowcowych? Czy też raczej każda z grup surowców będzie reagowała indywidualnie na wydarzenia w gospodarce światowej?
Ole Sloth Hansen
: Zdecydowanie musimy patrzeć na każdy z surowców oddzielnie. Wyraźnie wychodzimy z trzyletniego okresu recesji i w 2014 roku widzę potencjał do stabilizacji, zwłaszcza jeśli chodzi notowania artykułów rolnych. Z tym że akurat w tym wypadku wystarczy jedna wiosna niekorzystna dla rolnictwa czy przejście huraganu, żeby ceny natychmiast się zmieniły. W przypadku metali przemysłowych widać wyraźnie hossę cenową na rynku miedzi – to reakcja na spadek zapasów tego metalu. Jeśli tendencja się utrzyma, miedź może jeszcze podrożeć. W ciągu ostatnich trzech lat widzieliśmy silny związek między kondycją światowej gospodarki i notowaniami surowców przemysłowych – ropy, miedzi, aluminium. W tym roku widzę, że reakcje są jest bardziej wyważone. W ciągu ostatnich trzech lat byliśmy świadkami nieustannej huśtawki nastrojów, a każdy kolejny rok obfitował w rozczarowania. Ale w tej chwili już widać wyraźnie, że produkcja przemysłowa ruszyła w górę, i to tak na rynkach rozwiniętych, jak i na rozwijających się. Nie widać także napięć geopolitycznych. Zawirowania wywołane przez arabską wiosnę są już mniej odczuwalne, normuje się sytuacja wokół Iranu, skończyła się wojna domowa w Libii. Z drugiej strony wysokie ceny ropy pobudziły wydobycie, podaż jest więc większa, Amerykanie zwiększają produkcję ropy z łupków. To wszystko powoduje, że jest mało prawdopodobne, by ceny ropy miały pójść w górę. I to mimo że popyt ze strony rynków wschodzących będzie nadal rósł. Dla ropy prognozuję więc spadek cen.
Jak duży może on być, pana zdaniem? Mówi się, że średnia cena ropy w tym roku będzie niższa niż w 2013.
Zdecydowanie jest wiele przesłanek wskazujących, że ropa w tym roku będzie tańsza. Z tego, co widzę, najwięcej kolegów mówi o średniej 105 dol. za baryłkę gatunku Brent wobec 109 dol. w ubiegłym roku i 110 w 2012. Ten spadek jest więc stały i zawdzięczamy go głównie rosnącemu wydobyciu w USA. W innym przypadku za baryłkę trzeba byłoby zapłacić 120 dol. zamiast 105–110, które płacimy obecnie. Także moim zdaniem tegoroczna średnia wyniesie +/-105 dol. Nie sądzę, żeby miało dojść do masowej wyprzedaży, bo OPEC zadba o to, żeby ceny były w miarę stabilne. Dzisiaj Arabia Saudyjska wydobywa rekordowe ilości ropy, bo mniej, niż wynoszą wyznaczone limity, płynie z Libii i Nigerii z powodu uszkodzeń infrastruktury oraz Iranu – bo nadal obowiązują sankcje. Kłopoty ma Irak, gdzie zamieszki doprowadziły do zniszczeń instalacji. Ale wszystkie te ubytki w podaży z powodzeniem uzupełniają Saudyjczycy i Amerykanie. Tak więc, kiedy tylko ceny spadną znacznie poniżej 100 dol. za baryłkę, odpowiedź OPEC będzie natychmiastowa. Kraje kartelu chcą mieć zbilansowane budżety i przewidywalność zysków z inwestycji w wydobycie. Gdyby notowania powróciły do 80 dol. za baryłkę, produkcja ropy łupkowej także przestanie być opłacalna. Ale ceny w przedziale 90–100 dol. za baryłkę są jak najbardziej realne.