Zawsze miałem wrażenie, że Elżbieta Bieńkowska, wicepremier i minister infrastruktury i rozwoju kiedy składała te zapewnienia, czy to publicznie czy na spotkaniach z wąską grupką dziennikarzy piszących o funduszach UE, mówiła szczerze i z przekonaniem. Zdając sobie jednak sprawę z ogromu pieniędzy europejskich (67,9 mld euro) jakimi zarządza kierowany przez panią wicepremier resort i co za tym idzie z problemów, które wiążą się z ich sprawnym i oczywiście zgodnym z prawem wydawaniem pytałem po tych zapowiedziach czy wicepremier jest tego pewna i po co właściwie składa niezmiennie takie deklaracje (niejeden z krajów UE, jak choćby Hiszpania, tracił już mniejsze lub większe kwoty i świat się nie zawalił), z których może być potem, tak przez media, jak i opozycję, bezwzględnie rozliczana. Odpowiedź zawsze była taka sama: „Jestem tego pewna i zrobię wszystko, żebyśmy nie stracili ani jednego euro".
Nie wątpię, że wicepremier Bieńkowska będzie się o to starać do końca czyli do 31 grudnia 2015 r. Niestety wygląda na to, że wpływ mozolnie rozpracowywanej przez śledczych infoafery (korupcji przy dużych przetargach informatycznych) może być tak dalece negatywny, że nawet Bieńkowskiej, mimo najszczerszych chęci, nie uda się obronić części środków z programu operacyjnego „Innowacyjna gospodarka" zaangażowanych w budowę elektronicznej administracji. Jak wynika bowiem z listu Komisji Europejskiej (KE) wysłanego do ambasadora Marka Prawdy, szefa Stałego Przedstawicielstwa RP przy UE, Komisja wstrzymała refundację wydatków ponoszonych w ramach VII priorytetu „Innowacyjnej gospodarki" (środki na budowę e-administracji) do momentu kiedy nie nabędzie całkowitej pewności, że polskie władze podjęły kroki niezbędne do identyfikacji i wycofania faktur zagrożonych oszustwami. Dalej w liście czytamy, iż oznacza to, że KE nie zajmie się żadnymi nowymi wnioskami o płatność z VII priorytetu programu poza tymi, które już wpłynęły (na kwotę 452,5 mln euro). Efektem infoafery jest więc zablokowanie 488 mln euro.
To jednak wciąż nic szczególnego, bo mówiąc wprost KE co „chwila" któremuś z krajów UE blokuje fundusze. Bywają nawet okresy kiedy większość państw Unii ma zablokowane mniejsze lub większe sumy w swoich programach operacyjnych. Jednak sprawa infoafery i blokada będąca jej konsekwencją to jak się okazuje przypadek szczególny. Bruksela wskazała bowiem, że wydatki za e-projekty mogą być ponownie wykazywane we wnioskach o płatność do KE dopiero wtedy, gdy ich poniesienie zostanie uznane za w pełni prawidłowe i zgodne z prawem, i tu uwaga, przez sąd. Zważywszy, że e-projekty, jak i wszystkie inne inwestycje dotowane przez UE z budżetu na lata 2007-2013 muszą być rozliczone do końca 2015 r. oznacza to, że z uratowaniem tych pieniędzy mogą być nie lada problemy, bo prawdopodobieństwo, że sąd do tego czasu wyda wyrok w sprawie infoafery jest naprawdę znikome. I nawet Bieńkowska nie pomoże, bo sprawa jest rozwojowa, cały czas się toczy i kiedy się zakończy nie wiadomo, a potem będzie etap sądowy. Ile on potrwa tego nie wie nikt, ale niemożliwym się wręcz wydaje, aby sąd orzekł przed końcem 2015 r.
Jak wskazuje Jerzy Kwieciński, ekspert Business Centre Club i były wiceminister rozwoju regionalnego jedynym sensownym i chyba możliwym rozwiązaniem problemu jest przejęcie finansowania problematycznych projektów przez budżet państwa i przesunięcie środków unijnych z VII priorytetu „Innowacyjnej gospodarki" na inne działania w programie, bo przygotowanie i realizacja nowych e-projektów na miejsce zainfekowanych jest mało prawdopodobne z uwagi na brak czasu. Tyle że i to wymagałoby specjalnej i szybkiej zgody Komisji, ekspresowego podziału środków, realizacji i rozliczenia wspartych nieoczekiwanie projektów. To potencjalne rozwiązanie ma więc wiele „ale", a czasu jest naprawdę niewiele. A przecież infoafera to nie jedyna funduszowa bolączka, by wspomnieć tylko „postępy" w wydawaniu unijnych pieniędzy na kolei, która nie wydała nawet połowy przyznanej jej puli, a 16 proc. środków nie zostało nawet przypisanych na konkretne projekty kolejowe. Infoafera wydaje się jednak groźniejsza, bo w jej przypadku mamy do czynienia nie z opóźnieniami jak na kolei, ale z korupcją, której efektem jest bardzo realna groźba utraty kilkuset milionów unijnych euro przez Polskę.