Jeszcze na początku ubiegłego roku większość analityków i spora część bankowców zakładała, że zyski sektora spadną o 10–15 proc. Tymczasem wynik netto – 15,4 mld zł – okazał się niemal taki sam jak w dobrym 2012 r.
Ale trzeba przyznać, że bankowcy musieli się trochę pogimnastykować, bo stopy procentowe spadły do rekordowo niskiego poziomu, a akcja kredytowa była słaba. Takie warunki oznaczają, że główny silnik napędzający bankowe kasy traci obroty i słabnie. I z tym była związana główna obawa o wysokość zysku w 2013 roku. Ale mniejsze odsetki od kredytów banki zrekompensowały sobie, obniżając oprocentowanie depozytów klientów. Było to widoczne zwłaszcza w drugiej połowie roku.
Bankowcy pokazali też, że potrafią trzymać koszty pod kontrolą, a jakość portfela kredytowego okazała się lepsza, niż można było przypuszczać, bo przecież gospodarka zwalniała, a sytuacja na rynku pracy była trudna. Nie sposób nie zauważyć, że część z nich poprawiała swoje wyniki na handlu obligacjami. I nie ma w tym nic złego, tyle tylko, że takie nadzwyczajne zyski są nie do powtórzenia. W każdym razie efekt końcowy jest dobry i oparty na mocnych fundamentach. Na tyle mocnych, że nadzorca pozwolił na wypłatę wyższej dywidendy niż w poprzednich latach.
Poprzeczka wciąż zawieszona jest wysoko, ale większość bankowców mniej lub bardziej głośno wyraża nadzieje na poprawę zysku w 2014 roku. Nie wszystko jednak zależy od ich umiejętności menedżerskich, bo na horyzoncie pojawiły się takie zagrożenia, jak konflikt na tle Ukrainy, a do tego dochodzi kilka zmian na krajowym podwórku, jak spadek interchange czy nieznana jeszcze w ostatecznym kształcie rekomendacja dotycząca bancassurance, które mogą obniżyć dochody prowizyjne banków. Ale nikt nikomu nie obiecywał, że będzie łatwo...