Zlotowski: krótkoterminowe perspektywy Polski są dobre

Polska musi zdobyć międzynarodową konkurencyjność ?w bardziej zaawansowanej technologicznie produkcji niż obecnie ?– mówi Yves Zlotowski, główny ekonomista Coface

Publikacja: 17.04.2014 07:48

Zlotowski: krótkoterminowe perspektywy Polski są dobre

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski Krzysztof Skłodowski

Spośród najnowszych prognoz Coface najbardziej zaskakująca jest ta, wedle której rosyjska gospodarka odnotuje w tym roku wzrost o 1 proc. Czy tę prognozę sformułowali państwo zanim Zachód nałożył na Rosję sankcje ekonomiczne za aneksję Krymu, czy po prostu nie spodziewacie się, aby okazały się one dotkliwe?

To jest nasza aktualna prognoza. Nie spodziewamy się w Rosji recesji, bo jej gospodarkę wciąż wspierają wydatki konsumpcyjne, napędzane wzrostem płac. Ta prognoza będzie oczywiście wymagała rewizji, jeśli dojdzie do eskalacji napięć na Ukrainie i na Rosję nałożone zostaną kolejne sankcje. To bowiem może spotęgować brak zaufania przedsiębiorców – także lokalnych - do rosyjskiej gospodarki, który był widoczny już przed konfliktem na Ukrainie. Przejawiał się spadkiem inwestycji, stagnacją produkcji przemysłowej i odpływem kapitału za granicę. W ub.r. według danych banku centralnego z Rosji odpłynęło oficjalnie 63 mld USD.

Ucieczka kapitału z Rosji trwa nieprzerwanie od 2008 r. To sprzyja domysłom, że rosyjska gospodarka od lat chwieje się w posadach, a decydując się na mocarstwową politykę zagraniczną Moskwa próbuje odwrócić od tego uwagę społeczeństwa?  To sensowne wyjaśnienie wydarzeń na Ukrainie?

Nie wydaje mi się, aby polityka Rosji wobec Ukrainy miała ekonomiczne podłoże. Mieszkałem w Rosji kilka lat i wiem, że Ukraina jest tam postrzegana inaczej, niż w Polsce i w Zachodniej Europie. W oczach większości Rosjan jest ona po prostu częścią ich kraju. Teza, że Moskwa próbuje odwracać uwagę społeczeństwa od problemów gospodarczych Rosji wydaje mi się niewiarygodna także dlatego, że nie sądzę, aby władze w pełni zdawały sobie sprawę z powagi tych problemów. Zresztą konflikt na Ukrainie i aneksja Krymu stanowią słabą zasłonę dymną, bo przysparzają Rosji kosztów, a nie korzyści ekonomicznych.

Czy to, że w najnowszej aktualizacji ocen ryzyka krajów, wyrażających wiarygodność płatniczą lokalnych spółek, utrzymali państwo ocenę Polski na niezmienionym poziomie A3 (to trzeci stopień na siedmiostopniowej skali ocen Coface), oznacza, że zawirowania geopolityczne w regionie nie są dla polskiej gospodarki zagrożeniem?

Obniżenie oceny ryzyka Polski rozważaliśmy ostatnio w pierwszej połowie ub.r. Recesja w strefie euro spowodowała wówczas spowolnienie w polskiej gospodarce, a władze – najwyraźniej uśpione odpornością, którą wykazała w 2009 r. - nie były skłonne do złagodzenia polityki pieniężnej i fiskalnej, aby temu przeciwdziałać. Tymczasem okazało się, że spowolnienie było dość głębokie. Teraz jednak polska gospodarka przyspiesza i jej krótkoterminowe perspektywy są dobre. Deficyt na rachunku obrotów bieżących oraz dług publiczny są pod kontrolą, sektor bankowy jest stabilny a gospodarstwa domowe i spółki nie są nadmiernie zadłużone.

Wielu Polaków, zwłaszcza tych, którzy wyemigrowali na Wyspy, byłoby zaskoczonych tym, że ocena ryzyka Polski jest dokładnie taka sama jak Wielkiej Brytanii.

I taka sama, jak Francji. Rozumiem, że to jest zaskakujące w tym świetle, że Polska jest zaliczana do rynków wschodzących, a Wielka Brytania i Francja do rynków dojrzałych. Ale w naszych ocenach nie bierzemy tego pod uwagę, bo nie wpływa to na ryzyko niewypłacalności spółek. Dowiódł tego ostatni kryzys, gdy okazało się, że problemy z wypłacalnością miały głównie podmioty z Hiszpanii, Grecji, USA itd., a nie z gospodarek wschodzących, gdzie generalnie spółki są znacznie mniej zadłużone, niż na Zachodzie.

Podkreślił pan, że polska gospodarka ma dobre perspektywy krótkoterminowe. Długoterminowe są gorsze?

W krótkim terminie wsparciem dla gospodarki będzie zarówno ożywienie gospodarcze w strefie euro oraz wzrost popytu wewnętrznego. Na dłuższą metę, Polsce grozi jednak coś, co określa się mianem „pułapki średniego dochodu". Chodzi o to, że płace w Polsce rosną, a wraz z nimi koszty pracy, tymczasem motorem polskiego eksportu i magnesem dla inwestycji zagranicznych są sektory bazujące na taniej sile roboczej. Mówiąc inaczej, Polska musi wejść na wyższy szczebel łańcucha wartości, uzyskać międzynarodową konkurencyjność w produkcji bardziej zaawansowanej technologicznie. A obecnie nie widać, aby innowacyjność polskiej gospodarki szybko rosła i aby miało się to wkrótce zmienić. Ten sam problem mają też Chiny, ale tam widać większą determinację władz, aby przestawić gospodarkę na wyższy szczebel łańcucha dostaw – co zaskakuje o tyle, że jest to jednak gospodarka znacznie biedniejsza, niż polska.

Skoro mowa o Chinach, Coface przewiduje, że tamtejsza gospodarka urośnie w tym roku o 7,2 proc. To by oznaczało, że zahamuje bardziej, niż zakładają średnie prognozy ekonomistów. Tymczasem mówi się, że Chiny muszą rosnąć o 7,5 proc. rocznie, aby uniknąć niezadowolenia społecznego. Czy w tym świetle spowolnienie, które wróżą państwo Chinom, może się okazać niebezpieczne?

Wbrew temu, co sugeruje ta prognoza, moje poglądy na temat Chin są raczej optymistyczne. Spowolnienie jest chińskiej gospodarce niezbędne. Tamtejsze władze dobrze o tym wiedzą i w tym kierunku nawigują. Dotąd bowiem Chiny rozwijały się w dużej mierze dzięki nadprodukcji w niektórych sektorach, szczególnie w budownictwie, ale też w branży fotowoltaicznej. Na dodatek wiele spółek mocno się zadłużyło. Władze próbowały ograniczyć dostępność kredytu, ale to sprawiło jedynie, że rozkwitła szara strefa bankowa. Łącznie jawne i ukryte długi spółek mogą sięgać nawet 200 proc. PKB. Dotąd rząd pomagał niewypłacalnym spółkom, ale teraz sygnalizuje, że nie będzie tego robił. To może zwiastować wysoką falę bankructw.

Wśród ekonomistów rozpowszechniony jest pogląd, że Pekin kontroluje gospodarkę i że spowolnienie jest w jakiś sposób wyreżyserowane. Sądzi pan, że sytuacja może się wymknąć władzom spod kontroli?

Moim zdaniem już się wymknęła, tyle że w innym kierunku, niż pan sądzi (śmiech). Chińskie władze faktycznie mają problem z kontrolą nad gospodarką, bo nie potrafią odpowiednio schłodzić koniunktury, jak pokazał rozwój szarej strefy bankowej. Inną kwestią jest, że dotąd Pekin nie bardzo mógł sobie na to schładzanie pozwolić. Musiał przeczekać spowolnienie w innych dużych gospodarkach, takich jak USA i strefa euro. Dziś już w tych regionach widać ożywienie gospodarcze.

W USA bank centralny przystąpił już do normalizacji polityki pieniężnej. Obecnie wygasza program skupu aktywów za wykreowane pieniądze, ale też przygotowuje uczestników życia gospodarczego na podwyżki stóp procentowych. Jak wpłynie to na kondycję tamtejszych spółek, które korzystając z niskich stóp ochoczo emitowały obligacje?

Jeśli jest jakiś pewnik w światowej gospodarce, to jest nim dobra kondycja amerykańskich spółek. Są one obecnie bardzo rentowne i mają ogromne zapasy gotówki. Ich konkurencyjności sprzyjają malejące koszty energii w USA w związku z wydobyciem gazu łupkowego. Ich zadłużenie zaś wcale nie jest wysokie. O ich perspektywy byłbym więc spokojny, tym bardziej, że Fed sygnalizuje, że nie podwyższy stóp procentowych, dopóki nie zobaczy, że ożywienie gospodarcze się ugruntowało. Mówiąc inaczej, zrobi to dopiero wtedy, gdy będzie miał pewność, że nie stłumi do wzrostu gospodarczego. Jeśli już, dostrzegam ryzyko, że Fed za długo będzie zwlekał z normalizacją polityki pieniężnej, ryzykując powstanie baniek spekulacyjnych na rynkach finansowych.

Zakończmy tę podróż po światowej gospodarce w strefie euro. Zgadza się pan z tym, że – jak stwierdziła jeszcze jako francuska minister finansów Christine Lagarde, obecna szefowa MFW, a powtórzył ostatnio amerykański sekretarz skarbu Jack Lew - Niemcy są hamulcowym Europy, bo za mało konsumują, a za dużo eksportują?

To nie prawda. Wydatki konsumpcyjne w Niemczech rosną szybciej, niż gdziekolwiek indzie w strefie euro i to one są obecnie napędem niemieckiej gospodarki, a nie eksport. Oczywiście, wydatki te rosną z dość niskiego poziomu. Nie należy więc oczekiwać, że za chwilę zaczną odgrywać w Niemczech taką rolę, jaką odgrywają np. we Francji czy w USA. Ale nie mam wątpliwości, popyt wewnętrzny będzie tam nadal rósł. Sprzyja mu rekordowo niska stopa bezrobocia i rekordowo wysokie zaufanie konsumentów do gospodarki. A przy tym sektor eksportowy także radzi sobie doskonale.

Wśród słabych ogniw strefy euro, coraz rzadziej mówi się o Włoszech i Hiszpanii, a coraz częściej o Francji. Jak ocenia pan kondycję francuskiej gospodarki?

Francja miała ostatnio sporo szczęścia. W ub.r. gospodarka powiększyła się o 0,3 proc. – to mało, ale sporo, gdy weźmie się pod uwagę to, że cała strefa euro była w recesji. W tym roku tempo wzrostu gospodarczego powinno przyspieszyć do 0,8 proc. Francuską gospodarkę stabilizują konsumenci. Ze względu na sztywność płac, które nie maleją nawet w trakcie recesji, konsumenci nie panikują nawet w trudnych czasach, co ostatecznie poprawia koniunkturę. Problemem Francji jest natomiast niewątpliwie strona podażowa. Nasze spółki są po prostu niekonkurencyjne. I niestety źródłem tego problemu są właśnie sztywne płace, które są tak korzystne dla konsumentów. Z tego błędnego koła trudno wyjść. Rząd ma wprawdzie program reform, które mogą pomóc konkurencyjności gospodarki, ale nie wiadomo, czy zostanie wdrożony. Francja nie jest bowiem pod presją, ani ze strony inwestorów, ani międzynarodowych instytucji, aby cokolwiek zmienić w swoim modelu gospodarczym.

Yves Zlotowski

jest doktorem ekonomii. Od 2001 r. pracuje w Coface, firmie zajmującej się m.in. ubezpieczeniami należności, faktoringiem i analizą wiarygodności kontrahentów. Od 2007 r. jest jej głównym ekonomistą. Wcześniej pracował m.in. w banku Credit Agricole Indosuez oraz francuskiej ambasadzie w Rosji.

Spośród najnowszych prognoz Coface najbardziej zaskakująca jest ta, wedle której rosyjska gospodarka odnotuje w tym roku wzrost o 1 proc. Czy tę prognozę sformułowali państwo zanim Zachód nałożył na Rosję sankcje ekonomiczne za aneksję Krymu, czy po prostu nie spodziewacie się, aby okazały się one dotkliwe?

To jest nasza aktualna prognoza. Nie spodziewamy się w Rosji recesji, bo jej gospodarkę wciąż wspierają wydatki konsumpcyjne, napędzane wzrostem płac. Ta prognoza będzie oczywiście wymagała rewizji, jeśli dojdzie do eskalacji napięć na Ukrainie i na Rosję nałożone zostaną kolejne sankcje. To bowiem może spotęgować brak zaufania przedsiębiorców – także lokalnych - do rosyjskiej gospodarki, który był widoczny już przed konfliktem na Ukrainie. Przejawiał się spadkiem inwestycji, stagnacją produkcji przemysłowej i odpływem kapitału za granicę. W ub.r. według danych banku centralnego z Rosji odpłynęło oficjalnie 63 mld USD.

Pozostało 90% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację