Dlatego to Rosjanie muszą znaleźć kompromis z Ukrainą, bo sami stracą twarz i wiarygodność biznesową.
To, że pięć lat temu Julia Tymoszenko podpisała zły kontrakt z Gazpromem jest oczywiste. Wysoka cena, klauzula „bierz lub płać" wymuszająca zapłatę nawet gdy potrzeby gazowe klienta spadają, to tylko te punkty z umowy, niekorzystne dla Kijowa, które znamy. Czy jest w niej coś o tranzycie do Europy, nie wiadomo.
Wiemy natomiast, że póki nie powstanie gazociąg południowy, to Ukraina wciąż pozostaje w grze o płynne i bezpieczne dostawy z Rosji. Nasz sąsiad ma największy system przesyłu gazu w Europie i w odróżnieniu od Białorusi, magistrale pozostają wciąż w ukraińskich rękach.
To bardzo utrudnia Gazpromowi działanie, bo wciąż musi się z Kijowem liczyć i dogadywać. A nowe władze w Kijowie zdają się w końcu rozumieć, jaki atut mają w rękawie.
Temu wszystkiemu przygląda się coraz bardziej zaniepokojona Bruksela. Wprawdzie idzie lato, gdy gaz nie jest surowcem strategicznym, ale po leci szybko nadejdzie jesień i zima. A wtedy gaz się każdemu przyda.