Przyczyn jest kilka – po pierwsze, coraz częściej prace, które dotąd wykonywał człowiek, zaczynają przejmować maszyny. Coraz mniej młodych ludzi chce przejmować i prowadzić gospodarstwa rolne.

Wreszcie część zawodów przechodzi do lamusa, bo brakuje młodych adeptów np. sztuki stawiania pieców, odlewania dzwonów ze spiżu czy ręcznego wyrabiania naczyń ceramicznych. O ile jednak na część z tych usług rzeczywiście może nie być popytu, o tyle istnieje cała masa zawodów, które zginą bynajmniej nie dlatego, że na rynku nie ma dla nich miejsca. Wprost przeciwnie – już dziś trudno znaleźć np. katelnika, bo istniejące od lat zakłady jeden po drugim się zamykają, a nowych nikt nie otwiera, ponieważ żadna szkoła w Polsce nie kształci ludzi o takich umiejętnościach. Niestety, z roku na rok deficyt fachowców różnej maści będzie się w Polsce pogłębiał, bo przed laty ktoś mądry uznał, że szkoły zawodowe są zbędne i należy je zamknąć. Na to nałożyła się jeszcze emigracja takich specjalistów jak np. spawacz do krajów, gdzie płace są kilkukrotnie wyższe niż u nas. Tak więc doświadczeni specjaliści wyjeżdżają, a nowych brak, bo nie ma ich kto kształcić. Sami sobie zgotowaliśmy ten los? Trudno się z takim twierdzeniem nie zgodzić. I jeśli szybko nie zmienimy tego stanu rzeczy – czyli nie zreformujemy systemu szkolnictwa i nie dostosujemy go do faktycznych potrzeb rynkowych – żadna siła nie spowoduje spadku bezrobocia. Brak fachowców będziemy odczuwać coraz dotkliwiej, z drugiej strony będziemy mieć rzesze młodych, wykształconych ludzi, na których na rynku nikt nie czeka. Kto w tej sytuacji z pewnością będzie miał zatrudnienie? Psycholodzy i psychoanalitycy, o ile młodych, wykształconych, ale bardzo sfrustrowanych młodych ludzi będzie stać na ich usługi.