Sprawiają one, że płacimy ?100 dolarów więcej za to paliwo, niż wynikałoby z cen w Europie Zachodniej. Przy obecnym kursie dolara to ?2,7 mld zł trafiające do Gazpromu z kas polskich firm i kieszeni polskich rodzin. Stawka jest więc wysoka. ?I mamy kilka atutów w tej rozgrywce.
Po pierwsze, dotychczasowa formuła, oparta na cenach ropy, mocno odstaje od realiów rynkowych. Przyznają to nawet Rosjanie, skoro ulegają kolejnym zachodnim koncernom wymuszającym ceny zgodne z notowaniami ?z giełd gazu. Wiosną udało się to włoskiemu ENI, latem ?– niemieckiemu RWE.
Po drugie, ceny ropy od lata spadły o jedną piątą, prognozy są dla jej producentów niekorzystne. Dlatego motywacja Gazpromu do obrony opartej na nich formuły powinna być mniejsza.
Po trzecie, Polska odbierająca jedną dwunastą gazu eksportowanego przez Gazprom do UE jest liczącym się klientem. A im droższe monopolista oferuje dostawy, tym większa nasza chęć do zastąpienia ich innymi, czy to w postaci LNG, czy poprzez łączniki na zachodniej i południowej granicy. W interesie kupca jest więc pójść na rękę odbiorcom.
Po czwarte, Gazprom w relacjach z innymi krajami odstępuje już od zasady take or pay, która każe płacić za nieodebrany gaz. Ostatnio odpuścił Ukrainie, a wcześniej Niemcom z RWE i Włochom z ENI. Ba, zgadza się nawet zwrócić zachodnim koncernom uzyskane nadpłaty.