Głupsi od nas okazali się tylko Włosi, Amerykanie i Koreańczycy. Syntetyczny wynik, zawsze bardzo niedokładny, jest jednak mniej ważny. Grozę budzi natomiast ujawniona skala głupoty. A przecież chodzi o kraj, w którym 20 proc. obywateli ma wyższe wykształcenie, przeciętny Kowalski poddawany był edukacji przez 12 lat i nie ma żadnych problemów z dostępem do informacji.
Mimo to Polacy są przekonani, że 5 proc. ich rodaków (czyli 2 mln osób) to muzułmanie, 42 proc. (16,5 mln) to emeryci, 14 proc. (5,5 mln) wyemigrowało za chlebem, 34 proc. pozostałych stanowią bezrobotni, a 18 proc. nastolatek jest w ciąży.
Oczywiście nie można wymagać, aby świadomy obywatel, decydujący o losach kraju w demokratycznych wyborach, uczył się statystyk na pamięć. Dobrą miarą nie tylko wiedzy, ale i inteligencji, jest jednak znajomość skali zjawiska. Gdy „przestrzelenie" wynosi od 2,5 do 50 razy, można przyjąć, że z wiedzą i inteligencją jest nie najlepiej. Przynajmniej w kwestiach społecznych, bo raczej nikt nie twierdzi, że woda kipi w temperaturze 20 stopni Celsjusza, a rowery jeżdżą z prędkością 500 km na godzinę (chociaż odsetek wierzących w pancerną brzozę pokazuje, że i z wiedzą techniczną nie jest najlepiej). Co przy tym charakterystyczne, wszystkie idiotyzmy są przeszacowaniem w taką stronę, że sytuacja w Polsce wygląda bardzo źle, gorzej niż w Zimbabwe. I tak źle jak teraz jeszcze nigdy nie było.
Niewątpliwie winę za ten stan ponosi nasz system edukacji. Nie tylko nie daje on podstawowej wiedzy o świecie, nie uczy myślenia i nie kształtuje ciekawości, ale także nie wyrabia nawyku stałego dowiadywania się, jak wygląda świat i Polska. Swoje dokładają instytucje komunikacji społecznej: politycy i media.
Istotna część wypowiedzi polityków to czysta demagogia. Staje się to wręcz standardem. Gdy ktoś oświadcza, że ceny wzrosną o 100 proc. (jak to było po szczycie klimatycznym), to jego rywal, aby zaistnieć, musi zalicytować 200 albo i 300 proc. Podsycają to media. Szczytem ich marzeń jest gościć polityka, który będzie sypał straszliwymi, nieweryfikowalnymi przez przeciętnego odbiorcę i nieprostowanymi przez dziennikarza liczbami. We własnej twórczości media postępują zresztą tak samo. I nie mam tu na myśli tylko dwóch największych tabloidów, bo można powiedzieć, że kto je czyta, sam sobie jest winien (choć oczywiście mamy tu sprzężenie zwrotne: jak ktoś jest głupi, to czyta i staje się jeszcze głupszy, dlatego trzeba mu serwować większe głupoty). Dotyczy to także mediów – wydawałoby się – poważnych. Do łez rozbawiła mnie ostatnio „Gazeta Wyborcza", której dziennikarze uważają chyba dzień bez wyolbrzymionej złej wiadomości za stracony. Gazeta ta zamieściła poradnik dla ubogich zatytułowany „Koniec miesiąca, a jeść trzeba. Oto tanie, ale efektowne dania". Zawierał on przepisy na: krewetkowe szaszłyki, pieczonego łososia i pstrągi w migdałach (z czego wnoszę, że Polacy, nie mając na kaszankę, z nędzy muszą jeść kawior). Za dziesięć dni wybory samorządowe. Uważam, że samorządy to najlepsza część naszego systemu politycznego. Z dumą patrzę, jak z roku na rok coraz lepiej funkcjonują miasta i gminy. Cieszy mnie także wzrost aktywności mieszkańców, wyrażający się choćby w tworzeniu budżetów obywatelskich (w moim 350-tys. mieście padł chyba rekord, bo w ustalaniu tego budżetu brało udział 20 proc. mieszkańców). Martwiła mnie zawsze niska frekwencja wyborcza. Przypomnę, że przed czterema laty wyniosła 43 proc. w I turze i 20,5 proc. w II turze. Tegoroczne prognozy wskazują, że może być jeszcze niższa.