Gospodarka znowu spłatała figla pesymistom i w minionym kwartale rosła w tempie 3,4 proc. Zatem w trzech kwartałach dynamika jest zbliżona (pierwszy kwartał – 3,5 proc., drugi – 3,4 proc.). Jak wiadomo, z reguły small biznes rozwija się szybciej i spływ informacji z firm zatrudniających mniej niż dziewięć osób zwiększa szacunek PKB. Czwarty kwartał musiałby być więc wyjątkowo kiepski, aby całoroczny wzrost był niższy niż oficjalne prognozy. W każdym razie z pewnością nie będzie zgodny z prognozą Komisji Europejskiej (równe 3 proc.). Zwłaszcza że na razie na żadne spowolnienie się nie zanosi. W październiku stopa bezrobocia spadła o 0,2 pkt proc. i wynosi obecnie 11,3 proc., najmniej od pięciu lat; przypomnijmy, że zwyczajowo w tym okresie roku stopa bezrobocia zaczyna już rosnąć.
W tym roku znowu będziemy w Europie prymusem pod względem wzrostu, bo prześcigająca nas Irlandia (prognoza 4,6 proc.) ciągle odpracowuje 8-proc. spadek, jaki zanotowała w latach 2008–2010. W tyle pozostawimy reklamujące swój boom gospodarczy Węgry; po dekadzie stagnacji (przez ostatnie dziesięć lat średnie tempo było poniżej 1 proc.) Węgrzy zapowiadają 3 proc. wzrostu.
Cieszyć może to, że wzrost jest ciągnięty nie tylko przez konsumpcję krajową, ale i eksport utrzymujący przyzwoitą, blisko 5-proc., dynamikę wzrostu. Co więcej, choć saldo obrotów jest delikatnie negatywne, w trzecim kwartale eksport był nieznacznie większy od importu (o 0,1 mld zł). Świadczy to o tym, że gospodarka radzi sobie ze sporym wyzwaniem, jakim są ograniczenia w handlu ze wschodem. I to nawet w najbardziej wrażliwym segmencie, jakim jest żywność. Bo wedle prognozy Ministerstwa Rolnictwa wartość eksportu żywności w tym roku po raz pierwszy ma przekroczyć 20 mld euro (w roku ubiegłym – 19,96 mld euro).
Można oczywiście te dane nadal interpretować pesymistycznie. Zawsze pod tym względem można liczyć na „Gazetę Wyborczą". Tam tekst, którego pierwsze zdanie brzmi: „W ciągu pierwszych trzech kwartałów tego roku sprzedaliśmy za granicę towary za 120,5 mld euro, prawie o 5 proc. więcej niż rok wcześniej", został zatytułowany (podobno połowa czytelników czyta tylko tytuły): „Embargo na żywność i kryzys na Wschodzie podkopują nasz eksport". W innym tekście, „Putin męczy naszych mleczarzy", autorka ubolewa nad ciężką dolą przemysłu mleczarskiego, dodatkowo potęgowaną niską konsumpcją krajową, bo we Francji, Holandii i Niemczech „spożywa się po 300–400 kg serów na osobę rocznie", a w w Polsce tylko 180 kg.
Na szczęście mamy deflację pobudzającą konsumpcję krajową. I mój ulubiony ser (nie powiem jaki, aby nie „lokować produktu", ale zaznaczę, że ma całkiem europejskie dziury) potaniał o 6 zł, co skłania mnie do wzmożonego spożycia. Wprawdzie sam jeden do wymaganej średniej wielkości 400 kg rocznie, czyli 1,1 kg dziennie, nie dociągnę, ale jednak trochę zrekompensuję mleczarzom putinowskie męczarnie i podgonię PKB.