Tak najkrócej można spuentować to, co się dzieje wokół polskiego górnictwa. Okazuje się, że to podatnicy – kolejny już raz – będą musieli ratować tę branżę naszej gospodarki.

Dlaczego? Bo w czasach fantastycznej koniunktury na węgiel politycy nie byli w stanie lub po prostu nie chcieli wprowadzać zmian koniecznych, by przetrwać lata chudsze. Kopalnie przejadały zyski, zamiast inwestować i się restrukturyzować. Zaniechano działań, które choć konieczne, wcale nie były politykom na rękę. Musieliby się wtedy zmierzyć z górniczymi przywilejami i supermocnymi związkami zawodowymi.

Efekt jest taki, że do kopalń znów dołoży podatnik. Tym razem powinniśmy się jednak domagać tego, by zmiany wprowadzane w kopalniach były głębokie i szybkie. Nie powinniśmy się godzić ani na prowizorkę, ani na przeciąganie w czasie kluczowych decyzji. Choćby takich jak likwidacja deputatów dla emerytów, które trudno jest racjonalnie uzasadnić.

Z drugiej strony nie powinniśmy też kupować narracji, że najlepiej wszystkie kopalnie zalać, zaorać, zlikwidować. Górnictwo to nasza branża strategiczna. Co najmniej z dwóch powodów. W najbliższych kilkudziesięciu latach będziemy musieli podwoić nasze moce produkcyjne energii elektrycznej, by móc się rozwijać. Nie miejmy złudzeń – nie zrobimy tego dzięki energii odnawialnej. Węgiel jest i powinien być – najlepiej obok energii atomowej – jednym z fundamentów naszego bezpieczeństwa energetycznego. Drugi powód dotyczy właśnie bezpieczeństwa. Surowiec mamy na miejscu i dzięki temu nie jesteśmy skazani na kaprysy gospodarza Kremla czy strategie rozwoju energetyki powstające w Brukseli. Możemy liczyć na siebie.

Dlatego tak ważne jest, by nasi politycy wreszcie dojrzeli. Strategii, diagnoz, recept, raportów powstały już tysiące. Można by wręcz stwierdzić, że Polacy są mistrzami diagnoz. Problem polega na tym, że sukcesy mierzy się działaniem. Nie gadaniem, chowaniem głowy w piasek czy strategią „jakoś to będzie".