Operatorom telekomunikacyjnym, kablówkom, bankom czy ubezpieczycielom zależy tylko na szczęściu i satysfakcji swoich klientów. Uszczęśliwią nas nawet na siłę.
Zapewne dlatego mój operator starał się mnie przekonać, że z racji korzystania z jego usług przez 15 lat ma dla mnie super ofertę – co prawda będę rocznie płacić o 300 zł więcej, ale będę miał lepiej i więcej. Mimo nacisków nie podzieliłem tej opinii, podkreślając, że ja wcale więcej nie potrzebuję. Mój opór był tylko połowicznie skuteczny, bo operator i tak chciał lepiej i więcej dla wszystkich i zdążył rozesłać informację, że jego klienci muszą zapłacić o 5 zł więcej abonamentu miesięcznie, bo w trosce o wyższą jakość dostarczanych ich usług, on ponosi koszty. Nic dziwnego – tylko mnie jego koszty, jako klienta najmniej obchodzą. Najbardziej interesują mnie moje koszty. I chyba nie jestem tu odosobniony.
Mniej więcej w tym samym czasie kablówka z której usług korzystam, włączyła mi nową supernowoczesną usługę, pozwalającą na oglądanie jej oferty programowej na dowolnym urządzeniu przenośnym. Sądząc po nazwie miało mi to poszerzyć horyzonty. Haczyk był jeden – jak z niej nie zrezygnuję, to za trzy miesiące mój rachunek wzrośnie. Zrezygnowałem więc niezwłocznie, bo szczerze mówiąc nie mam czasu, ani potrzeby oglądać seriali, występów kabaretów czy żużla (pijąc nieco do reklamy internetowej kablówki) gdziekolwiek bym był. Uważam to za stratę czasu. Niestety na tydzień przed deadlinem, okazało się, że moja rezygnacja była bezskuteczna, więc musiałem powtórzyć ten proces. Moje szczęście okazało się dla operatora ważniejsze, niż moja niechęć do produktu.
Niedawno zadzwonił na mój numer komórkowy pracownik jego konkurenta z nieśmiałym pytaniem, czy nie miałbym przeciwko, gdyby przedstawił mi bezkonkurencyjną cenowo ofertę. Na pytanie, skąd ma mój numer telefonu (nigdy nie byłem klientem tej firmy) usłyszałem szczere: „Jak to skąd? Z kartki”. Powiedziałem, że oddzwonię. Kłamałem.
Moje szczęście nie byłoby pełne, gdyby nie zechciał o mnie zadbać również mój bank, z którym jestem związany od lat bodajże 15. Jego rewolucyjna oferta to wprowadzona ponad rok temu platforma transakcyjna. Jest przeurocza – zintegrowana z Facebookiem, ma mnóstwo funkcji, a za niektóre czynności przyznaje mi wirtualne puchary, medale i inne równie bezużyteczne nagrody motywacyjne. Przedarcie się, przez jej wizualną natarczywość i dobrnięcie do funkcji, z których od lat korzystałem, a ich realizacja zajmowała mi minutę, wymaga sporego poświęcenia. I jeszcze platforma jest wizualnie dynamiczna – technologie jak flash czy Java nie są jej obce, więc mam pewne wątpliwości co do jej bezpieczeństwa.