Przyblokowanie pomysłu Kulczyka wydaje się względnie łatwe. Ale wówczas zostanie wysłany czytelny sygnał, że w Polsce absolutnym priorytetem jest ochrona naszych producentów energii oraz ich dostawców, czyli przede wszystkim kopalń. Natomiast interesy zarówno odbiorców indywidualnych, jak i firm, uzyskanie dostępu do taniej energii mało kogo, niestety, obchodzą.

Pytanie również, jak zachowa się Unia, w tego rodzaju sytuacjach zadziwiająco mało obliczalna. Czy górą nie będzie chociażby lobby promujące nową gałąź przemysłu, jaką są odnawialne źródła energii, a nie zwolennicy energii taniej. Nie można również wykluczyć, że w sprawę włączy się duża, globalna polityka. Import prądu z Ukrainy byłby elementem zacieśniania współpracy gospodarczej z tym państwem, a to może wywołać gniewne pomruki rosyjskiego niedźwiedzia. I nikt nie jest w stanie powiedzieć, jaki będzie tego skutek, chociaż Rosja ma w Europie najgorsze notowania od wielu lat.

Z pomysłem Kulczyka wiąże się zatem sporo znaków zapytania. Zresztą pomysł nie jest nowy, sęk w tym, że zagospodarowanie nadwyżek energii u naszych wschodnich sąsiadów nie udało się nikomu od wielu lat. Jednak prędzej czy później komuś się uda. Wobec takich ilości taniego prądu do wykorzystania na samej Ukrainie nie można przejść obojętnie. A Ukraińcy w końcu z kimś się dogadają – na olbrzymie niedobory energii cierpi chociażby Turcja. A dla nas naprawdę byłoby najlepiej, gdyby tym kimś był polski importer. Wszak Ukraina to nasza bliska zagranica.