Strefa euro, choć nadal jest chora, i tak znajduje się w o wiele lepszej kondycji niż cztery lata temu. Dzięki śmiałym i niekonwencjonalnym działaniom Europejskiego Banku Centralnego opanowano pożar zagrażający Hiszpanii, Włochom, a nawet Francji. To sprawiło, że Niemcy – niestety – znów poczuli się na tyle pewnie, by przeprowadzać eksperymenty na żywym ciele unii walutowej. Politycy z otoczenia kanclerz Angeli Merkel zaczęli sugerować, że Niemcy są skłonne zaakceptować wyjście Grecji ze strefy euro. Uważają oni, że Grexit nie stworzy zagrożenia, gdyż na rynkach panuje teraz spokój, gospodarki krajów południa eurolandu stają na nogi, a instrumenty zdolne powstrzymać rozlewanie się kryzysu (np. Europejski Mechanizm Stabilizacyjny) są gotowe do użycia. Po co się męczyć z niereformowalną Grecją, skoro można pozwolić jej pójść własną drogą? Czy reszta strefy euro nie stanie się przez to zdrowsza?

W niemieckim rozumowaniu kryje się poważne niebezpieczeństwo. Politycy z Berlina być może nie rozumieją, że ewentualne wyrzucenie Grecji ze strefy euro będzie eksperymentem na ogromną skalę. To igranie z ogniem w sytuacji, gdy istniejące zabezpieczenia są dalekie od doskonałości. Rynki  jak dotąd  wierzyły prezesowi EBC Mario Draghiemu, że zostanie zrobione wszystko, by ratować zagrożone kryzysem państwa eurolandu. Wierzyły, że zostanie zachowana integralność unii walutowej. Teraz Niemcy chcą te zapewnienia podeptać. W 2010, 2011 i 2012 r. komentarze niemieckich polityków prowadziły do zaostrzania kryzysu. Niemcy przyjęły też z wielkim bólem niekonwencjonalną politykę Draghiego. Teraz Merkel i jej ludzie znowu chcą sobie poeksperymentować. I nikt im nie przeszkodzi w psuciu Europy.