Tak wynika z danych GUS. Operator maszyn i urządzeń górniczych w sektorze publicznym zarabia średnio (dane za 2012 r.) 6,5 tys. zł brutto na miesiąc. Taki sam specjalista w sektorze prywatnym - już niecałe 4,2 tys. zł brutto. Jeszcze większe różnice widać w płacach robotników pomocniczych w górnictwie i budownictwie. W firmach, które mają państwowego właściciela ich przeciętne wynagrodzenie sięga 4,2 tys. zł, w firmach z faktycznym właścicielem – już tylko 2,5 tys. zł brutto. To może ładnie tłumaczyć, dlaczego związki zawodowe nie palą się do prywatyzacji kopalń.
Ale różnice w płacach, w zależności od formy właścicielskiej, widać nie tylko w górnictwie. Generalnie państwo jest łaskawym pracodawcą. Na wyższe zarobki może liczyć wiele grup zawodowych, w szczególności nauczyciele, elektrycy i robotnicy budowlani, lekarze dentyści, marynarze, czy kierowcy (za to sektor prywatny lepiej płaci np. dyrektorom generalnym, kierownikom i specjalistom ds. technologii informatycznych i telekomunikacyjnych, specjalistom ds. finansów czy analitykom).
Obecna sytuacja w górnictwie przypomina jednak, że o ile państwo jest hojnym pracodawcą, o tyle fatalnym zarządcą. Warto, by rząd zastanowił się, co jest przyczyną, a co skutkiem.