To już kolejna publikacja z długiego cyklu krytycznych materiałów na temat realizowanego przez MEN projektu, którego celem jest stworzenie elektronicznych podręczników. Idea niby dobra, ale wykonanie jak zwykle byle jakie.
Ciągłe doniesienia o nieprawidłowościach przy realizacji podręcznika po raz kolejny potwierdzają tylko, że nieustanne wpychanie się urzędników w rejony, w których nie mają kompetencji (takich jak chociażby tworzenie podręczników), nie dość, że jest kosztowne, to jeszcze zazwyczaj kończy się spektakularną klapą. Co gorsza, z porażek tych ciągle nie wyciąga się żadnych wniosków. Lekceważy się też opinie partnerów społecznych, którzy przestrzegają przed negatywnymi skutkami państwowej interwencji. Jako przykład może służyć inna, tym razem „papierowa", rewolucja podręcznikowa MEN. W ubiegłym roku Pracodawcy RP opiniowali projekt nowelizacji ustawy oświatowej, która umożliwiła MEN drukowanie własnych, papierowych książek oraz wprowadzała system państwowych dotacji na podręczniki. Alarmowaliśmy wtedy, że przewidziane w projekcie kwoty są wzięte z kosmosu i nie uwzględniają faktycznej wartości nowoczesnych narzędzi edukacyjnych. W konsekwencji doprowadzić to może do obniżenia poziomu materiałów używanych w szkołach i w szerszej perspektywie negatywnie przełoży się na poziom umiejętności młodych Polaków. Ostrzegaliśmy też, że przyjęte rozwiązania będą prowadzić do upadku firm. Nasze uwagi okazały się głosem wołającego na puszczy– ustawę przyjęto bez ich uwzględnienia. Skutek? Eksperci coraz głośniej mówią, że państwowe podręczniki to po prostu buble. Dyrektorzy alarmują, że mają za mało pieniędzy na książki, a w efekcie reformy zamyka się wydawnictwa i księgarnie. Kto traci? Rodzimy biznes. A wystarczyło posłuchać głosu pracodawców...