Jedne z najpotężniejszych i najbardziej kosztownych stoisk wystawiły firmy polskie, co mogłoby świadczyć o ich potędze. Tak jednak nie jest, jeszcze nie jest.
I z perspektywy kieleckiej wystawy wyraźnie widać, że do przyszłej potęgi droga będzie bardzo długa.
Mamy bowiem tylko dwa pewniki dotyczące modernizacji polskiej armii. Po pierwsze – są na nią pieniądze, i to spore. Po drugie – zostały określone priorytety, jak polskie wojsko ma być uzbrojone. Te wszystkie programy dotyczące systemów przeciwlotniczych i przeciwrakietowych, dronów, okrętów podwodnych czy śmigłowców poukrywane pod dźwięcznymi nazwami typu Wisła, Orka, Gryf, Zefir czy Homar.
Z drugiej jednak strony mamy dramatyczny brak odpowiedzi na całą serię pytań dotyczących polskich zbrojeń. Jedno z podstawowych dotyczy roli polskiego przemysłu obronnego. Jaka ma ona być? Czy polski przemysł powinien współpracować na jak najlepszych zasadach z międzynarodowymi graczami, czy pokusić się o rolę lidera programów modernizacyjnych? U prezesów niektórych naszych firm widać duże ambicje. Ale już wśród przedstawicieli firm zagranicznych – uśmiech powątpiewania, czy biznes znad Wisły potrafi sobie poradzić z rozwiązaniami, nad którymi oni pracowali po 30 lat. Najgorsze jest chyba jednak to, że brak zdecydowania wykazują ludzie, którzy o tym decydują. I pewnie stąd bierze się duża zmienność pomysłów dotyczących realizacji poszczególnych programów zbrojeniowych. A ewentualna zmiana polityczna po wyborach pewnie tę zmienność jeszcze spotęguje.
Biznes zaś lubi jak najwięcej zarabiać, ale uwielbia również stałe i jasne warunki gry. Warto pokusić się więc o ich zdefiniowanie, precyzyjne określenie tego, co tak właściwie mają robić polskie firmy i co będą potrafiły realnie zdziałać.