Właśnie tylu drobnych inwestorów wzięło udział w tej ofercie publicznej. W listopadzie od tego momentu miną cztery lata. Na rynku kapitałowym to wieczność, czego najlepszym dowodem jest właśnie sytuacja w obszarze ofert publicznych. Rynek zmienił się nie do poznania i niestety są to zmiany na gorsze.
Przede wszystkim Skarb Państwa przestał być tu głównym rozgrywającym. Prywatyzacja poprzez giełdę firmowana hasłem Akcjonariatu Obywatelskiego, czyli „akcje dla Kowalskiego", praktycznie dobiegła końca. I nie chodzi nawet o to, że rząd nie chce wprowadzać kolejnych perełek na GPW. Po prostu ich liczba jest już mocno ograniczona. Warszawa stała się więc rynkiem średnich i małych firm. Dla zagranicznych inwestorów są to mikrooferty, którymi nie warto zawracać sobie głowy. Spółki wybierające się na GPW muszą więc polegać na popycie krajowym.
I tutaj jednak doszło do wielu zmian. Demontaż OFE sprawił, że fundusze emerytalne nie kupują już akcji każdej debiutującej spółki. O zainteresowaniu ze strony inwestorów indywidualnych też można zapomnieć, ale czy może to dziwić, gdy w publicznej debacie o warszawskiej giełdzie politycy używają porównań do szulerni?
Dość jednak narzekań. Owszem, warunki są trudne, jednak spójrzmy też na jasne strony, informacje o tym, że rynek umarł, są bowiem mocno przesadzone. Wartość tegorocznych ofert publicznych na GPW już teraz jest większa niż w 2014 r. (1,3 mld zł). InPost właśnie opublikował prospekt emisyjny, lada moment zrobić ma to także Bank Pocztowy, a jeśli wierzyć zapewnieniom maklerów jest jeszcze kilkanaście firm, które chcą się pojawić w tym roku na GPW.
Przedsiębiorcy udowadniają, że warszawska giełda, mimo wielu zmian w ostatnich latach, wciąż jest atrakcyjnym miejscem do pozyskiwania kapitału. Nawet jeśli niektórzy twierdzą inaczej.