Co po euro? Nic lepszego...

Miejsce Polski jest w strefie euro. Lepiej być współliderem niż outsiderem i klientem innego lidera – uważają profesorowie Uniwersytetu Warszawskiego.

Publikacja: 15.09.2015 21:00

Alojzy Z. Nowak

Alojzy Z. Nowak

Foto: materiały prasowe

W polskiej dyskusji o strefie euro dominują dwa skrajne stanowiska:

– przystąpić jak najprędzej, nie spóźnić się, z czasem może być trudniej, krajowi grozi członkostwo drugiej kategorii w Unii Europejskiej;

– wstępować wtedy, gdy wyrównamy poziom rozwoju z bogatymi krajami strefy euro, wtedy będziemy równym partnerem, a nie krajem peryferyjnym, czyli praktycznie nigdy, bowiem jako kraj bogaty możemy mieć w Unii status W. Brytanii czy Szwecji, które nie kwapią się do strefy.

W tej sytuacji wygrywa trzecie stanowisko: czekać i patrzeć: może strefa się naprawi, a może rozpadnie.

Kiepska opinia

Euro ma teraz zdecydowanie złą opinię. Gdy przed laty Rudiger Dornbusch pisał, że jest to zły pomysł i przyniesie po wprowadzeniu w życie fatalne następstwa, mało kto mu wierzył. Dziś takie głosy płyną ze wszystkich stron. Joseph E. Stiglitz pisze: „...oczekiwano, że wspólna waluta da bezprecedensowe korzyści, w okresie przedkryzysowym trudno wyśledzić jej znaczący pozytywny efekt dla strefy euro jako całości. Jej szkodliwe skutki w okresie późniejszym są natomiast ogromne".

Jeszcze dalej idzie George Friedman. Jego krytyczny stosunek odnosi się nie tylko do strefy euro, lecz także do całej Unii. Mówi: „...Unia Europejska nie ma prawa funkcjonować w takiej formie, w jakiej została zaprojektowana. Ponad 50 proc. niemieckiego PKB pochodzi z eksportu. Nie można mieć strefy wolnego handlu, w której centrum leży największy eksporter. (...) Europa utworzyła strefę wolnego handlu wokół czarnej dziury Niemiec. Niemcy są tak wydajne, że nikt nie jest w stanie ich dogonić".

Opinie, może nie tak skrajne, jak w przypadku Friedmana, są powszechne na różnych forach. Co do roli Niemiec w strefie euro mają wątpliwości nie tylko „niewdzięczni Grecy". Również Europejski Bank Centralny konstatuje, że krajom, które tworzyły unię monetarną, wspólna waluta nie przyniosła korzyści, nie doszło do zmniejszenia różnic w poziomie życia, różnice te nawet się pogłębiły.

Tak zwany raport pięciu prezydentów Unii zapowiada tworzenie nowych unijnych instytucji i nowych regulacji, które będą dyscyplinowały wydatki i zapobiegały kryzysom. Euroland będzie więc trwać. Pozostanie Grecji w strefie euro mimo surowych warunków, które musi spełnić, ubiegając się o przedłużenie pomocy, wskazuje, na jakie niebezpieczeństwa wystawi się słaby gospodarczo kraj, gdy zechce lub musi opuścić strefę euro. Dla krajów mało konkurencyjnych ruch w obie strony: do i ze strefy, jest niemożliwy. Powstaje więc problem – jak niektórzy postulują –  podziału strefy euro na części bardziej przystające do siebie bądź jej uporządkowanego demontażu.

Niewystarczająca konkurencyjność i nienadążanie w tym względzie za Niemcami mogą dotyczyć nie tylko krajów peryferyjnych, lecz także państw z głównego trzonu strefy euro. Ten przypadek dotknął już bogatych Włoch, które przed przystąpieniem do strefy euro poprawiały konkurencyjność w stosunku do Niemiec, dopuszczając deprecjację swojej waluty, a dziś odstają od głównego trzonu rozwiniętych krajów unii.

Ten sam los może dotknąć Francji, która jest głównym – obok Niemiec – filarem podtrzymujący nie tylko strefę euro, lecz także całą wspólnotę europejską. Jest więc projekt autorski polsko-niemiecko-francuski według przynależności państwowej autorów uporządkowanego demontażu strefy, którymi są: Stefan Kawalec, Hans-Olaf Henke i Brigitte Granville.

Jeśli Francja popadnie w kłopoty gospodarcze z powodu niedostatecznej konkurencyjności w stosunku do Niemiec i innych krajów głównego trzonu strefy, będzie to dramat dla całego Eurolandu. Układ sił politycznych tego kraju może wykluczać skuteczną dewaluację wewnętrzną. Wspólny pieniądz jest zbyt mocny ze względu na wysoką konkurencyjność gospodarki niemieckiej i jej dużą nadwyżkę eksportową. Działania EBC na rzecz deprecjacji euro nie byłyby w tym wypadku ani celowe, ani skuteczne.

Wyjście Francji ze strefy, będącej w pozycji partnera słabego, byłoby katastrofą i dla niej, i dla całej strefy. Uda się tego uniknąć – jak sądzą autorzy omawianej koncepcji – jeśli ze strefy wystąpi główny sprawca siły wspólnej waluty. Stąd wniosek czy prośba o wystąpienie ze strefy Niemiec. Wtedy euro osłabnie, deprecjacja euro poprawi konkurencyjność nie tylko gospodarki francuskiej, ale też innych krajów strefy. Spełni się więc marzenie o dewaluacji jako metodzie poprawy konkurencyjności, którą utracono, przyjmując wspólną walutę. Z kolei nadmiernej aprecjacji nowej niemieckiej marki ma zapobiec enigmatyczny projekt systemu koordynacji walutowej, występujący w przeszłości, lecz bardzo trudny czy wręcz niemożliwy do odtworzenia w warunkach pełnej swobody przepływu kapitału.

Powstaje więc pytanie: czy chęć uzyskania możliwości dewaluacji – a w istocie deprecjacji własnego pieniądza – jako narzędzia poprawy konkurencyjności uzasadnia demontaż strefy euro? Uważamy, że nadzieje na korzyści z tego tytułu są płonne, dewaluacja nie jest najlepszym sposobem poprawy konkurencyjności. Nie ma też szans na odbudowę systemu kursów stałych dostosowywanych – wzorem poprzedniego systemu z Bretton Woods – na obecnym poziomie globalizacji i finansyzacji gospodarki światowej.

Mówiąc o dewaluacji pieniądza krajowego, myślimy również o deprecjacji, o utracie jego wartości w stosunku do walut partnerów handlowych, w następstwie zarówno biernej postawy krajowego banku centralnego, jak i czynnej, świadomej polityki przynoszącej taki skutek.

Jakie są więc korzyści z dewaluacji? Z punktu widzenia krajowych przedsiębiorstw dewaluacja to najtańsza i zarazem skuteczna pseudoinnowacja poprawiająca konkurencyjność. Przychód z eksportu osiągany jest w mocniejszej walucie, a koszty krajowe ponoszone są w walucie krajowej. Opłaca się zwiększać eksport, ponieważ utarg policzony w pieniądzu krajowym przewyższa z nawiązką koszty uzyskiwania dewiz. Jeśli z czasem nastąpi wzrost kosztów w rezultacie inflacji pobudzonej tą dewaluacją, to kolejna dewaluacja będzie nową tanią innowacją itd. Jeśli natomiast rząd zdecyduje się przeciwdziałać inflacji i zaostrzy politykę fiskalną oraz monetarną, to poniesie konsekwencje narzuconych społeczeństwu wyrzeczeń, podobnie jak w przypadku tzw. dewaluacji wewnętrznej.

Tak jednak być nie musi. Wprawdzie nie ma darmowego obiadu i ktoś za tę pseudoinnowację zapłaci, i to w kraju, a nie za granicą. Krajową cenę dewaluacji na krótką metę zniekształcają i kryją procesy redystrybucji. Mogą się obniżyć realne płace, za to utrzyma się, a nawet wzrośnie zatrudnienie. W wyniku wzrostu kosztów importu pogorszy się struktura dostaw dóbr inwestycyjnych i podaży towarów konsumpcyjnych, przybędzie gorszych jakościowo zamienników. Pojawi się więcej produkcji antyimportowej, ubędzie zagranicznej konkurencji dla krajowych producentów itd.

Pełną cenę płaci się w dłuższym okresie. Tego typu procesy nie poprawiają struktury krajowej produkcji, nie sprzyjają tworzeniu krajowych specjalności wytwórczych umożliwiających osiągnięcie pełnych korzyści z międzynarodowego podziału pracy.

Uciekanie się do tego typu pseudoinnowacji dla poprawy konkurencyjności sprawia, że stają się one wrogiem prawdziwych innowacji, na bazie których kraj może zbudować gospodarkę konkurencyjną strukturalnie, a nie tylko cenowo. „Spodlony" pieniądz nie pozwoli bowiem na rozkwit gospodarki. Stagnacja długookresowa i pułapka tzw. średniego dochodu są raczej pewne.

Średni wzrost

Średni poziom dochodu nie musi być zawsze uważany za pułapkę. Ocena, czy jest on pułapką czy zadowalającym stanem, zależy od preferencji społecznych. Niektóre kraje, regiony, społeczności mogą wyżej cenić osiągnięty poziom gospodarczy, styl życia, swojskość stosunków społecznych, swoistą naszość. Krytyczny stosunek do wzrostu gospodarczego można więc zrozumieć.

Jeśli jednak ceni się ten wzrost, to trzeba unikać nazbyt łatwych sposobów poprawy konkurencyjności, a takim sposobem jest dewaluacja. Jeśli w Eurolandzie brakuje tylko możliwości dewaluacji dla poprawy konkurencyjności poszczególnych krajów, to naprawdę nie warto podejmować się jego demontażu. Świat zna wiele innych sposobów na zwiększenie konkurencyjności i można je również wykorzystać. Brak suwerennej polityki monetarnej państwa, członka strefy euro, a w związku z tym możliwości wpływu na kurs wymiany własnego pieniądza nie jest największą wadą przynależności do strefy. Suwerenna polityka pieniężna powinna bowiem wspomagać suwerenną politykę fiskalną kraju. Nietrudno tu o teoretyczne dowody.

A więc jeśli dewaluacja nie jest bezpiecznym sposobem poprawy konkurencyjności, przynajmniej w kraju średnio rozwiniętym, to ten stan rzeczy nie wyczerpuje innych możliwych korzyści płynących z suwerenności monetarnej. Rzecz jest jednak w tym, że we współczesnej gospodarce światowej nie wszystkie kraje mogą z tej suwerenności monetarnej korzystać, nawet jeśli ją formalnie posiadły. Zależy to od rozmiarów gospodarki danego państwa i od stopnia otwartości na wymianę handlową oraz na przepływy kapitału.

Gdyby np. Niemcy wystąpiły ze strefy, euro gospodarka niemiecka ucierpiałaby zapewne niewiele. Zmniejszyłaby się cenowa atrakcyjność jej eksportu z powodu aprecjacji marki, staniałby import, co oznacza zbliżenie tej gospodarki do stanu równowagi zewnętrznej. Mógłby ją naruszyć tylko gwałtowny przypływ kapitału spekulacyjnego, zwabiony spodziewaną aprecjacją marki.

Większe problemy miałyby kraje pozostające w strefie z powodu prawdopodobnie gwałtownego odpływu kapitału i spadku kursu euro poniżej poziomu uznawanego za odpowiadający fundamentom gospodarki. Nie byłaby to jednak deprecjacja poprawiająca konkurencyjność państw strefy, lecz zarzewie nowego kryzysu finansowego.

Doświadczenie Grecji – choć w tym przypadku nie jest to analogia – pokazuje, jak działa tzw. casino-kapitalizm rynków finansowych.

Wiele wskazuje na to, że w małej gospodarce pojawia się alternatywa: swoboda przepływu kapitału lub swoboda obu polityk łącznie – monetarnej i kursowej. Wobec tego, że w gospodarce rynkowej, otwartej na wymianę handlową, brak jest możliwości wprowadzenia skutecznej kontroli przepływu kapitału, trudno więc oczekiwać skutecznej polityki pieniężnej i kursowej.

Jeśli dla dobra wymiany handlowej dany kraj chce utrzymać stałość kursu rodzimego pieniądza w stosunku do jednej z walut światowych, musi utrzymywać odpowiednie i kosztowne rezerwy walutowe, aby odpierać ataki spekulacyjne, i baczyć na politykę pieniężną swojego lidera, to jest kraju emitującego ten pieniądz. Kraj taki wystawiony jest szczególnie silnie na zjawisko nazywane efektem zarażenia w polityce pieniężnej i kursowej. Efektowi temu podlegają i inne, mniejsze gospodarki otwarte, związane gospodarczo z krajami emitującymi pieniądz rezerwowy o zasięgu światowym, nawet gdy nie wiążą swej waluty stałym kursem.

Można więc –  z nieco złośliwą przesadą – przyznać, że politykę pieniężną i kursową za kraj o małej gospodarce otwartej prowadzą liderzy ugrupowania państw silnie powiązanych gospodarczo ze sobą, do którego ma szczęście przynależeć. Na zgliszczach strefy euro – oby do tego nie doszło – pieniądzem światowym będzie znów niemiecka marka, tak jak przed powstaniem strefy euro, tylko w mniej sprzyjających mniejszym krajom warunkach, stwarzanych przez wyższy niż poprzednio poziom finansyzacji gospodarki światowej.

Na pytanie: co po euro?, nasza odpowiedź brzmi: nic lepszego...

Nasze miejsce

Strefa euro nie jest baśniową Arkadią. Trzeba w niej dokonać wielu zmian, dopuścić bardziej aktywną politykę gospodarczą sprzyjającą konwergencji realnej, bo dotychczasowa praktyka nieingerencji w mechanizm alokacji rynkowej zdecydowanie ją utrudniała. Polityka EBC powinna być mniej egzogeniczna w stosunku do państw narodowych, aby móc osiągnąć trudny kompromis: niezależności i roli banku ostatniej instancji.

Jakie więc powinno być stanowisko Polski co do niebezpieczeństwa demontażu strefy euro? Polska jest krajem o małej gospodarce otwartej. W warunkach globalizacji i finansyzacji gospodarki światowej miejsce Polski powinno być w strefie euro. Lepiej być współliderem niż outsiderem i klientem innego lidera. Polska powinna życzliwie wspierać przemiany w sposobie funkcjonowania zarówno strefy, jak i całej Unii, oczekując, że wprowadzane reformy uczynią ją przyjazną dla krajów mniej zaawansowanych w rozwoju, sprzyjającą realnej konwergencji.

Alojzy Z. Nowak jest profesorem i prorektorem Uniwersytetu Warszawskiego

Kazimierz Ryć jest profesorem Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego

W polskiej dyskusji o strefie euro dominują dwa skrajne stanowiska:

– przystąpić jak najprędzej, nie spóźnić się, z czasem może być trudniej, krajowi grozi członkostwo drugiej kategorii w Unii Europejskiej;

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację