Czy Polacy będą gotowi na zapłacenie potencjalnie wyższych rachunków niż dzisiaj? W świetle wielu badań mentalności konsumentów w naszym kraju może to wypaść blado. Polacy bowiem, jeśli chodzi o zapowiedzi bojkotów, są naprawdę doskonali. Gdy przychodzi do wdrażania planu w życie i trzeba ponieść jakikolwiek koszt, jest już znacznie gorzej – nawet nie musi to być nakład finansowy, czasami mowa tylko o poświęceniu np. czasu na zmianę dostawcy energii, wybraniu innego sklepu, banku itp.
Kilka lat temu ukazało się badanie z pytaniem, czy Polacy zwracają uwagę na to, czy firmy, z których usług korzystają, respektują prawa pracownicze. Większość odpowiedziała, że nawet jeśli wie, iż jakaś firma je łamie, kiepsko wynagradza czy zmusza do pracy ponad siły, to oni i tak nie zrezygnują z jej oferty. Ich to bezpośrednio nie dotyczy, więc nie ma sprawy.
Dlatego może się okazać, że gaz czy ropa z innych źródeł niekoniecznie musi być tańsza, zwłaszcza gdy ceny surowców znów zaczną rosnąć – a nie ma się co oszukiwać, kiedyś do tego dojdzie. Co wtedy zrobi nasz konsument w masie ze swoją cokolwiek średniowieczną mentalnością? Warto by się na to przygotować, może w końcu zacząć edukować konsumentów, jakie są prawdziwe koszty np. tanich ubrań, które kupują, czy też mięsa, bardziej produkowanego już w fabrykach niż na farmach.
Nie ma się co oszukiwać, model skandynawski nam nie grozi, ale może choć spróbujmy iść w tym kierunku. Szwedzi wyedukowani przez organizacje ekologiczne z dnia na dzień przestali choćby kupować proszki do prania ze szkodliwymi dla środowiska fosforanami. Woleli płacić więcej, by nie mieć tych składników. Z naszej perspektywy brzmi to jak coś nierealnego, a edukacja konsumentów w zasadzie nie istnieje.