W2000 r. byłem organizatorem dorocznej Konferencji EFMD (European Foundation For Management Development), która po raz pierwszy odbywała się za dawną żelazną kurtyną, w Warszawie. Jako najbardziej oczywiste motto tego wydarzenia wybraliśmy „One Europe One World”. Dzisiaj to hasło brzmi jak ponury żart. Dlaczego? Co się stało w ciągu minionego ćwierćwiecza?
Jest wiele dowodów na to, że globalizacja nadal ma się całkiem dobrze. Wystarczy przejść się do któregokolwiek supermarketu, śledzić globalny megasukces Taylor Swift, Microsoftu, Amazona czy Google’a, względnie światowe efekty chwilowego załamania się giełdy tokijskiej w sierpniu 2024 r. Coraz więcej słychać jednak pomruków nadciągającej burzy deglobalizacji.
Klimat nie dla ludzi
Demografia szaleje w skali świata. Z jednej strony niektóre bogate społeczeństwa (np. Korei Południowej czy Włoch) tracą zastępowalność pokoleń i skazują się na wymarcie. Z drugiej, miliony, a może nawet dziesiątki milionów zdesperowanych migrantów dosłowne szturmują granice bogatej Europy i Ameryki. Świat dzieli się murami, które powstają na granicach. Kolejne fale szturmujących granice pozostawiają po sobie tysiące ofiar. Ci, którym udaje się przedrzeć do lepszego świata, rozpoczynają ryzykowną wegetację na jego peryferiach i dołączają do rosnących tam populacji niezadowolonych i zbuntowanych. Na przedmieściach coraz częściej płoną samochody, panoszy się strach, dochodzi do rozruchów, jak np. w Wielkiej Brytanii w sierpniu 2024 roku po ataku nożownika z Southport. Po obu stronach murów narastają złe emocje.
Wbrew naszym nadziejom sprzed ćwierć wieku kryzys klimatyczny nadszedł szybciej i z większą siłą. Coraz częściej słyszymy o miejscach na ziemi, które nie mogą być zamieszkiwane przez ludzi. Nie ułatwia to rozwiązywania problemów migracji. Trwa gwałtowny spór między „biednymi” a „bogatymi” o to, kto ma ponosić koszty łagodzenia skutków kryzysu klimatycznego i zapobiegania jego narastaniu. Europejska awantura wokół „Zielonego Ładu” jest tego przykładem. W rezultacie demokratyczni politycy rezygnują z proekologicznych ambicji. Niektórzy, jak Trump, próbują nawet na to łapać poparcie. Czy jedynie autorytarny reżim chiński stać na bardziej ambitny program przeciwdziałania ekologicznej katastrofie?
Nacjonalizmy
W ostatnich latach jedną z dominant nastrojów społecznych w wielu krajach Europy i w USA stał się „nowy nacjonalizm”. Tym się różni od po prostu nacjonalizmu, że nie jest precyzyjnie skierowany przeciwko konkretnej nacji czy grupie etnicznej, ale w ogóle przeciwko „obcym”. Niekiedy mają oni jakieś konkretne desygnaty, jak Niemcy u Kaczyńskiego, Amerykanie u Rosjan lub Soros u Węgrów, ale to ma drugorzędne znaczenie. Chodzi o podkreślenie wyjątkowości własnego narodu, o wywołanie poczucia krzywdy doznanej od „obcych”, o nawoływanie do wstania z kolan i o walkę. Wezwanie do walki budzi skojarzenie z tytułem zeszłowiecznej książki „Mein Kampf”.