Uchodźcy to szansa dla gospodarki

Niemcy potrzebują imigrantów z powodu szybko postępującego procesu starzenia się społeczeństwa i coraz bardziej widocznego braku rąk do pracy.

Publikacja: 21.12.2015 20:00

Uchodźcy to szansa dla gospodarki

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Kiedy parę dni temu na zjeździe współrządzącej w Niemczech CDU jej przewodnicząca Angela Merkel podchodziła do mikrofonu, by wygłosić końcowe przemówienie, musiała sobie zdawać sprawę, z jaką uwagą jej słowa słuchane będą nie tylko nad Renem i Łabą, ale i w wielu krajach europejskich. Słusznie spodziewano się, że pani kanclerz znaczną część swego wystąpienia poświęci problemowi uchodźców. Można było odnieść wrażenie, że udało jej się, na ile to było możliwe, zadowolić zarówno zagorzałych przeciwników masowego napływu uciekinierów, jak i tych, którzy w migracji upatrują szansy dla starzejących się Niemiec. Pani kanclerz nie ugięła się wprawdzie przed żądaniem bawarskiego koalicjanta domagającego się administracyjnego ustalenia maksymalnie dopuszczalnych rozmiarów migracji, ale zapowiedziała stopniowe jej ograniczanie.

Z całego przemówienia emanowało przekonanie, że Niemcy jako państwo będą w stanie poradzić sobie z migracją. Można odnieść wrażenie, że chciała uspokoić niemałą część swoich rodaków nieprzychylnie ustosunkowanych do rosnącej liczby cudzoziemców.

Kłopot, czyli nadzieja

Jednocześnie, o czym zwłaszcza w naszym kraju mówi się bardzo rzadko albo wcale, masowa imigracja może być niespotykaną dotąd szansą dla niemieckiej gospodarki. Jest tak przynajmniej z dwóch powodów: pierwszym jest szybko postępujący proces starzenia się tamtejszego społeczeństwa, drugim zaś zarysowujący się coraz częściej brak rąk do pracy. W ubiegłym roku liczba osób w wieku aktywności zawodowej 15–64 lata zmniejszyła się o 280 tys. Jak przewidują demografowie, zarówno w bieżącym, jak i następnym spadek wyniesie aż po 320 tys.

Jeśli nie będzie napływu pracowników cudzoziemskich, w ciągu najbliższych dziesięciu lat liczba pracujących zmniejszy się aż o 4,5 mln, a wzrost gospodarczy przyhamuje z obecnego poziomu 1,5 do 0,5 proc. rocznie.

Oblicza się, że warunkiem utrzymania świadczeń socjalnych na obecnym, wysokim poziomie niezbędne, aby ten podstawowy wskaźnik gospodarczy nie spadał poniżej 2 proc. Warunkiem utrzymania obecnego poziomu życia jest osiągnięcie takiego stanu, w którym liczba cudzoziemców stanowić będzie 1/5 rodowitych mieszkańców kraju.

Już dziś, co może nawet nieco szokować postronnego obserwatora, aż 20 proc. dzisiejszych mieszkańców Niemiec ma tradycje imigracyjne, przy czym dla zdecydowanej większości z nich trwała zmiana miejsca zamieszkania była ich osobistym doświadczeniem. Można przypuszczać, że odsetek ten będzie wzrastał. Jak się przewiduje, już w bieżącym roku Niemcy wyprzedzą Stany Zjednoczone, wychodząc na pierwszą pozycję w rankingu państw imigracyjnych.

Rok bieżący jest pod tym względem rekordowy. Do Niemiec masowo napływają cudzoziemcy, w zdecydowanej większości obywatele Syrii. Od stycznia do końca września podanie o azyl złożyło 303 tys. z nich, a dalsze 577 tys. przebywających już na terenie kraju zamierzało to uczynić.

Trudno oczywiście przewidzieć, czy tempo napływu uciekinierów ulegnie spowolnieniu. Analitycy badający procesy zachodzące na niemieckim rynku pracy mają nadzieję, że tak się nie stanie. A wiedzą o czym mówią. Wystarczy przypomnieć wywiad, jakiego hamburskiemu „Die Zeit" udzielił szef renomowanego instytutu ekonomicznego ifo z Monachium Hans Werner Sinn. Stwierdził w nim m.in., że warunkiem zachowania w roku 2035 obecnej relacji liczby osób w wieku poprodukcyjnym do populacji w przedziale wiekowym 14–65 jest napływ do Niemiec aż... 32 mln migrantów o strukturze wiekowej podobnej do tej, jaką charakteryzują się przybywający tu uciekinierzy.

W 2014 r. spośród ubiegających się o azyl ponad jedną czwartą stanowiły osoby poniżej 16. roku życia. Połowa ubiegających się o ten przywilej to osoby młode, między 18. a 35. rokiem życia. Wśród napływających osób dominowali mężczyźni. Stanowili 2/3 ubiegających się o azyl.

Jakkolwiek brak dokładnych danych o strukturze wykształcenia osób przybywających do Niemiec, to wstępne szacunki wskazują na relatywnie wysoki odsetek osób legitymujących się wykształceniem na poziomie średnim i wyższym. Badania przeprowadzone wśród napływających uciekinierów w 2013 r. pokazały, że 13 proc. mogło się wykazać dyplomem szkoły wyższej, a co czwarty posiadał wykształcenie średnie. 58 proc. badanych nie miało jednak jakiegokolwiek przygotowania zawodowego.

Koszty, koszty, koszty

Napływ tak dużej liczby cudzoziemców pociąga za sobą znaczne koszty. Wiążą się one przede wszystkim z zapewnieniem przybyszom dachu nad głową, wyżywienia, opieki zdrowotnej oraz działaniami zmierzającymi do ich stopniowej szeroko pojętej integracji. Najważniejsze jest tu na pewno nauka języka i dokształcanie czy przekwalifikowanie.

Szacuje się, że niemiecki podatnik zapłaci około 12 tys. euro rocznie na każdą osobę, która zdecyduje się związać swoją przyszłość właśnie z jego krajem. Jak długo przybyszom nie uda się znaleźć jakiejkolwiek pracy, ich roczne koszty pobytu zwiększa się w związku z przysługującymi im świadczeniami socjalnymi. Oznacza to dodatkowe 7 tys. euro na jednego imigranta.

Znaczne kwoty będą musiały zostać przeznaczone na świadczenia z tytułu bezrobocia. Doświadczenie wcześniejszych migracji pokazuje bowiem, że w początkowym okresie odsetek cudzoziemców mających problemy ze znalezieniem stałego zatrudnienia jest szczególnie wysoki. O ile w połowie bieżącego roku stopa bezrobocia wśród Niemców wynosiła jedynie 5,4 proc., o tyle wśród mieszkających tu cudzoziemców była wyższa o ponad 8 punktów procentowych.

Można jednak przypuszczać, że sytuacja ta będzie się stopniowo poprawiać. Dobra kondycja gospodarki niemieckiej z jednej strony i takowe perspektywy na następny rok sprawiają, że rośnie zapotrzebowanie na pracowników, i to nie tylko, jak można by oczekiwać, na wysokiej klasy specjalistów. „Nasza oferta sięga miliona miejsca pracy" – oświadczył niedawno w wywiadzie prasowym Herwarth Brune, szef jednej z większych agencji zatrudnienia. Sytuacja jest, jego zdaniem, tym bardziej paląca, że aż połowa przedsiębiorstw skarży się, iż braki kadrowe wymuszają na nich konieczność rezygnacji z bardzo atrakcyjnych kontraktów.

Pilnie poszukiwani są, wbrew pozorom, nie tylko wysokiej klasy specjaliści, ale także wykwalifikowani robotnicy. – Jesteśmy w stanie zatrudnić – kontynuuje Brune – znaczną liczbę mechaników czy operatorów wózków widłowych. Co więcej, oferta ta winna być szczególnie atrakcyjna dla poszukujących pracy cudzoziemców, którzy z natury rzeczy nie są emocjonalnie związani z jakimkolwiek miastem czy regionem Niemiec. Znacznie łatwiej niż obywatele Niemiec zgodzą się na podjęcie pracy w mniej atrakcyjnych miejscowościach, zwłaszcza jeśli oferta związana będzie z możliwością znalezienia mieszkania.

Niezależnie od tego federalna agencja ds. zatrudnienia wespół z gminą ponoszą koszty związane z dokształcaniem i nauką języka. Warto w tym miejscu zauważyć, że masowy napływ cudzoziemców przypadł w Niemczech na pierwsze miesiące funkcjonowania płacy minimalnej wprowadzonej z inicjatywy współrządzącej socjaldemokracji. Wbrew powszechnie artykułowanym obawom krok ten nie pociągnął za sobą wzrostu bezrobocia.

Nieprzewidywane wcześniej pojawienie się dziesiątków tysięcy niewykwalifikowanych cudzoziemców sprawiło, że zaczęto się jednak zastanawiać, na ile może to spowodować wypieranie z rynku pracy osób mniej zarabiających. Słychać obawy, że nowi imigranci będą odbierać (najczęściej nielegalne) miejsca pracy tym, którzy do Niemiec przyjechali parę lat wcześniej.

Ożywiła się także dyskusja odnośnie do celowości obniżenia płacy minimalnej. Jednak dobrze się stało, że propozycja ta nie znalazła zbyt wielu zwolenników. Rozwiązanie mogłoby w konsekwencji skazać ich na wieloletnie pozostawanie w sferze najniższych zarobków z bardzo ograniczoną szansą na awans zawodowy.

Poza tym objęcie wymogiem płacy minimalnej jedynie cudzoziemców byłoby pewnie nie do przyjęcia przez współrządzącą SPD. Mogłoby także narazić Niemcy na krytykę Brukseli. Warto w tym kontekście zauważyć, że na przykład doświadczenia brytyjskie pokazują, iż masowa migracja może prowadzić do pewnego spadku średnich uposażeń w dolnych regionach zaszeregowania, czemu towarzyszą pewne zwyżki płac osób najlepiej zarabiających.

Bodziec popytowy

Masowy napływ migrantów i ich usankcjonowana prawem obecność w Republice Federalnej ma również niebagatelny wpływ na kształtowanie się rodzimego popytu, a dokładnie na jego wzrost. Jest generowany zarówno przez samych cudzoziemców – tych już pracujących i tych, których egzystencję finansuje na razie niemiecki podatnik – jak i firmy i instytucje związane z ich „obsługą".

Na szczególną uwagę zasługują w tym kontekście wydatki związane z zapewnieniem uchodźcom przejściowego dachu mad głową. Beneficjentami nowej sytuacji są przede wszystkim gestorzy tanich hoteli, pensjonatów czy domów noclegowych i firmy koordynujące świadczenia na rzecz przybyszów. Jedną z nich jest European Homecare z Essen. O ile pod koniec ubiegłego roku opiekowała się 8 tys. uchodźców, o tyle w listopadzie tego roku było ich już niemalże dwukrotnie więcej.

– Nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć pozytywnie na kolejne kierowane do nas prośby o znalezienie miejsc noclegowych – mówi rzecznik firmy Klaus Kocks. Odmowa nie przyszła mu pewnie łatwo, zważywszy na fakt, że w zależności od poziomu świadczenia za każdy dzień pobytu gościa gmina płaci od 11 do 30 euro.

Masowy charakter imigracji sprawił, że koniecznością stało się poszukiwanie innych prowizorycznych możliwości noclegowych. Nie jest to jednak takie proste, jeśli zważyć, że rok temu przewidziane dla 12 osób mieszkanie w module kontenerowym kosztowało niecałe 180 tys. euro, a dziś jego cena jest pięciokrotnie wyższa.

Inwestycja stulecia

Mimo tych olbrzymich kosztów wydaje się, że rację mają ci ekonomiści, którzy w przyjmowaniu uchodźców upatrują rentownej inwestycji, która może niemieckiemu podatnikowi zapewnić utrzymanie. Wydaje się, że antymigracyjne ekscesy i demonstracje, jakie obserwujemy w ostatnich tygodniach na ulicach niemieckich miast, nie skłonią niemieckich decydentów do zmiany polityki w tym zakresie. Ekonomiści niemieccy do dziś wypominają władzom swego kraju błędną decyzję uniemożliwiającą Polakom i obywatelom innych postkomunistycznych państw członkowskich natychmiastowe podjęcie pracy po ich akcesji do Unii Europejskiej w 2004 r.

Tym razem można oczekiwać, że decydenci ich posłuchają. Co więcej, wydaje się, że do znacznej części niemieckiego establishmentu dotarło, że masową migrację uznać należy nie za zło konieczne, lecz, jak piszą niektórzy specjaliści, za szansę stulecia (niem. Jahrhunderchance).

Autor jest profesorem ekonomii, pracownikiem Instytutu Zachodniego w Poznaniu

Kiedy parę dni temu na zjeździe współrządzącej w Niemczech CDU jej przewodnicząca Angela Merkel podchodziła do mikrofonu, by wygłosić końcowe przemówienie, musiała sobie zdawać sprawę, z jaką uwagą jej słowa słuchane będą nie tylko nad Renem i Łabą, ale i w wielu krajach europejskich. Słusznie spodziewano się, że pani kanclerz znaczną część swego wystąpienia poświęci problemowi uchodźców. Można było odnieść wrażenie, że udało jej się, na ile to było możliwe, zadowolić zarówno zagorzałych przeciwników masowego napływu uciekinierów, jak i tych, którzy w migracji upatrują szansy dla starzejących się Niemiec. Pani kanclerz nie ugięła się wprawdzie przed żądaniem bawarskiego koalicjanta domagającego się administracyjnego ustalenia maksymalnie dopuszczalnych rozmiarów migracji, ale zapowiedziała stopniowe jej ograniczanie.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację