Leon Podkaminer: Inwestować? Tak. Oszczędzać? Niekoniecznie

Oczekiwanie, że sam wzrost rozmiarów inwestycji przełoży się na sukces gospodarczy, jest świadectwem mentalności odziedziczonej po „socjalizmie”. Efektywność inwestycji wcale nie musi iść w parze z ich rozmiarami – pisze w polemice doradca prezesa NBP.

Publikacja: 27.05.2024 15:53

Leon Podkaminer: Inwestować? Tak. Oszczędzać? Niekoniecznie

Foto: Fotorzepa/ Urszula Lesman

Pan Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, proponuje prosty sposób na utrzymanie siły polskiej gospodarki („Jak obudzić oszczędności i pobudzić inwestycje”, Rzeczpospolita 16.05.2024). Sposobem tym miałoby być „uruchomienie wielkoskalowego przepływu oszczędności” - zapewne gospodarstw domowych – do funduszy aktywnych na rynku kapitałowym. „Obudzenie” oszczędności miałoby automatycznie pobudzić inwestycje. Te ostatnie uważa on bowiem za niedostatecznie wysokie: „dziś są one w Polsce o 9 pkt proc. PKB niższe niż w Czechach, Rumunii i na Węgrzech”. Zaś „brak inwestycji oznacza ryzyko utraty wielu atutów, którymi dzisiaj dysponujemy”.

Niskie inwestycje – ale imponujący wzrost PKB

Jest prawdą, że udział inwestycji rzeczowych (brutto) w PKB (tzw. stopa inwestycji) jest w Polsce dużo niższy niż w porównywalnych krajach naszego regionu. Jednak dysproporcje są nieco mniejsze, gdy ograniczymy się do inwestycji stricte produkcyjnych, tj. w maszyny i instalacje (pomijając inwestycje mieszkaniowe, komunalne itp.). Niemniej w okresie 2004-2023 średni udział tych inwestycji w polskim PKB wynosi 7,5 proc.

Jest to wyraźnie mniej niż w Czechach (11,2 proc.), Rumunii (10,0 proc.) i na Węgrzech (9,1 proc.). Czy z tego tytułu gospodarka polska rosła wolniej od gospodarek naszych partnerów (i konkurentów)? Bynajmniej. W 2023 r. PKB na mieszkańca było w Polsce o 104 proc. wyższe niż w 2004 r. Wzrost był równie imponujący w Rumunii (prawie 106 proc.). Ale nie w Czechach (wzrost jedynie o 43 proc.) i na Węgrzech (51 proc.).

Czytaj więcej

GUS: Polskie firmy mniej inwestują niż rok temu. Mają też gorsze wyniki

Jak widać, nie ma żadnego prostego związku pomiędzy rozmiarami inwestycji a „atutami, którymi dzisiaj dysponujemy”. Oczekiwanie, że sam wzrost rozmiarów inwestycji przełoży się na sukces gospodarczy jest świadectwem mentalności odziedziczonej po „socjalizmie”. To w PRL (i innych demoludach) ważne były rozmiary wysiłku, a nie końcowego efektu. Rzecz w tym, że efektywność inwestycji wcale nie musi iść w parze z ich rozmiarami. Pod względem efektywności (stosunku efektów do nakładów) Polska jest niekwestionowanym liderem.

Reasumując, związek udziału inwestycji w PKB z tempem wzrostu gospodarczego jest domniemany raczej niż faktyczny. Dowodzą tego dane statystyczne o tendencjach obserwowanych w wielu krajach wysoko (i średnio) rozwiniętych. Porównajmy np. stopy inwestycji w latach 1990-2010 oraz 2011-2022 dla Japonii i USA.

Otóż w obu tych okresach pod względem stopy inwestycji Japonia górowała nad USA. Dla Japonii stopy te wynosiły kolejno 28,5 i 25,0 proc. – dla USA odpowiednio 21,3 i 20,4 proc. Jednak pod względem tempa wzrostu PKB USA „biły” Japonię na głowę. W pierwszym okresie japoński PKB rósł o mniej niż 1 proc. średnio rocznie podczas gdy amerykański o 1,6 proc. Dysproporcje te powiększyły się w drugim okresie, w którym japoński PKB rósł średniorocznie o 0,6 proc. a amerykański o 2,1 proc.

Inwestycje obejdą się bez oszczędności

Z wniosku, że stopa inwestycji jest za mała wynikać ma postulat aktywnej polityki sprzyjającej inwestowaniu - zwłaszcza przez sektor prywatny. Dla czołowych przedstawicieli naszej „nauki” ekonomicznej decydujące ma być jednak zwiększenie oszczędności – zwłaszcza prywatnych.

Reprezentatywny w tym względzie jest np. pogląd wyrażony przez pewnego cenionego profesora, członka PAN: „W Polsce są bardzo niskie oszczędności… szczególnie gospodarstw domowych… w rezultacie niskie są też krajowe inwestycje w środki trwałe…”.

Pan Sobolewski nie narzeka na niskie oszczędności prywatne. Wręcz przeciwnie, według niego oszczędności prywatne – w formie depozytów bankowych - są w istocie… za duże: „dla inwestycji to zmarnowana szansa”. Uważa on mianowicie, że „warunkiem koniecznym do wzrostu inwestycji jest uruchomienie długookresowych oszczędności”. Z poglądem tym nie można się zgodzić.

Zasadnicza nauka płynąca z dzieł J.M. Keynesa (oraz naszego Michała Kaleckiego) stanowi, że inwestycje prywatne wcale nie wymagają mozolnego „długookresowego” gromadzenia oszczędności. Na poziomie „makro” jest wręcz przeciwnie. To inwestycje finansowane np. kredytem tworzonym wszak „z niczego” przez prywatne banki (co nie wszyscy u nas jeszcze pojmują) są warunkiem powstawania prywatnych oszczędności – nie na odwrót.

Rozmiary oszczędności są wynikowo określone przez rozmiary inwestycji – łącznie z rozmiarami salda handlu zagranicznego oraz deficytu finansów publicznych. Przy czym im większe saldo handlu, i im większy deficyt finansów publicznych, tym większe oszczędności prywatne.

Zrozumienie tego faktu nastręczać może pewne trudności – nawet członkowi PAN. Podobne trudności z pojmowaniem podstaw makroekonomii ma wielu luminarzy krajowej ekonomii (dr Bogusław Grabowski, były członek RPP, oznajmił nie tak dawno, że „trzy lata takiej inflacji jak teraz to … utrata ponad połowy naszych oszczędności … a bez oszczędności nie ma rozwoju”).

Nie jest naszym zadaniem przypominanie tu podstaw makroekonomii. Wystarczy jednak odwołać się do doświadczeń historycznych, by pojąć, że to rozwój i inwestycje warunkują powstawanie oszczędności – a nie odwrotnie. Wkrótce po II Wojnie Światowej w Polsce ( i nie tylko) rozpoczął się istny boom inwestycyjny (w pierwszym rzędzie odbudowa ze zniszczeń) – także w sektorze wciąż prywatnym. Ale dokonywał się on bez żadnych uprzednio zgromadzonych prywatnych oszczędności – realnie tych po prostu nie było! \

Podobnie było w Republice Federalnej Niemiec, gdzie „cud” gospodarczy został zapoczątkowany reformą walutową z 1948 r. (konfiskującą zasoby pieniężne sektora prywatnego). Podobnie było w Polsce po terapii szokowej z początku lat 1990. (efektywnie pozbawiającej wartości zgromadzone pieniężne zasoby sektora prywatnego). Możemy więc ewentualnie ubolewać nad rozmiarami inwestycji, ale nie nad rozmiarami oszczędności!

Popyt na kapitał jest za niski, nie jego podaż

Pan Sobolewski rozważa roczny „przepływ” do „bezpiecznych, rentownych, elastycznych funduszy” (inwestycyjnych?) kwoty 100-200 mld zł prywatnych pieniędzy leżakujących obecnie na rachunkach bankowych. Ma to przynieść niebywałe korzyści „milionom Polaków” – a nawet budżetowi państwa, bankom, NBP – i oczywiście podnieść rozmiary i efektywność inwestycji rzeczowych.

Rodzi się pytanie, dlaczego przeciętny posiadacz depozytu bankowego nie pali się do powierzania swoich pieniędzy takim lub innym „funduszom” już teraz? Sądzę, że to ostrożność godna pochwały, uzasadniona losami „udziałowców” rożnych GetBacków, Amber Goldów itp.

Nie liczyłbym na masowy „przepływ” prywatnych pieniędzy do owych „bezpiecznych itp. funduszy” reklamowanych przez p. Sobolewskiego. Chyba, że ma on na myśli jakąś formę „niedobrowolnego uczestnictwa” w tych nowatorskich przedsięwzięciach (tj. administracyjnego przymusu).

Jak dość dobrze wiadomo, przedsiębiorstwa prywatne mają tendencję do osiągania wysokich zysków, będących faktycznie ich wysokimi oszczędnościami. Z różnych względów owe pieniądze tylko w części służą powiększaniu kapitału rzeczowego. Ogół firm wcale nie narzeka na brak środków. Za to wielu firmom bardziej kalkuluje się np. inwestowanie w „produkty finansowe”, pompowanie bąbli na giełdzie itp. niż rozbudowa potencjału produkcyjnego.

Ogół przedsiębiorstw wcale nie narzeka na brak środków mogących finansować rzeczowe projekty inwestycyjne. Sektor przedsiębiorstw zwiększa rozmiary swoich depozytów bankowy a jego popyt na kredyt stagnuje. Krótko mówiąc, to nie podaż kapitału pieniężnego ogranicza rozmiary inwestycji rzeczowych, lecz popyt na ów kapitał.

Autor jest doradcą prezesa NBP. Tekst wyraża opinie autora.

Opinie publikowane w „Rzeczpospolitej” są elementem debaty publicznej i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy redakcji.

Pan Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, proponuje prosty sposób na utrzymanie siły polskiej gospodarki („Jak obudzić oszczędności i pobudzić inwestycje”, Rzeczpospolita 16.05.2024). Sposobem tym miałoby być „uruchomienie wielkoskalowego przepływu oszczędności” - zapewne gospodarstw domowych – do funduszy aktywnych na rynku kapitałowym. „Obudzenie” oszczędności miałoby automatycznie pobudzić inwestycje. Te ostatnie uważa on bowiem za niedostatecznie wysokie: „dziś są one w Polsce o 9 pkt proc. PKB niższe niż w Czechach, Rumunii i na Węgrzech”. Zaś „brak inwestycji oznacza ryzyko utraty wielu atutów, którymi dzisiaj dysponujemy”.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację