Zwycięstwem Syrizy – lewackich populistów w Grecji w styczniu ubiegłego roku – rozpoczęła się długa i wyjątkowo nerwowa opera mydlana związana z pozostaniem Grecji w strefie euro. Zwycięzca wyborów i nowy grecki premier Aleksis Cipras próbował wyprofilować się na głównego przeciwnika Niemiec w walce o kształt przyszłej Europy.
Z tego rewolucyjnego zapału niewiele pozostało na koniec ubiegłego roku. Wbrew woli swojej i zdecydowanej większości swoich rodaków Cipras wdraża dzielnie uzgodnione czy raczej narzucone przez Komisję Europejską twarde reformy rynkowe i w ten sposób chroni swój kraj przed nieuniknionym bankructwem. Jeszcze raz zatem zdrowy rozsądek zwyciężył z zacietrzewieniem ideologicznym i zamykaniem oczu na realia, niemniej Cipras przestał już być symbolem walki z twardą polityką zaciskania pasa. Może to i lepiej, gdyż ten gospodarczy szkodnik okazał się całkiem zdolnym i zręcznym politycznym demagogiem.
Hiszpański przyczółek
Z drugiej strony zachodniej flanki UE – w Hiszpanii duży sukces w grudniowych wyborach odniosło inne lewicowo-populistyczne ugrupowanie, Podemos. W przeciwieństwie do greckiej Syrizy Podemos nie ma szans na przejęcie steru rządów, ale pojawienie się jego przedstawicieli w hiszpańskim parlamencie może oznaczać tymczasowe zawieszenie wdrażania zorientowanych na wzrost gospodarczy reform strukturalnych w Hiszpanii.
Byłoby to bardzo nierozważne i złe rozwiązanie dla tego kraju, którego wzrost gospodarczy w 2015 r. przekroczył 3 proc. PKB, co mogło stanowić zachętę dla innych krajów UE dla wdrażania niezbędnych reform.
Hiszpania osiągnęła w minionym roku nadwyżkę w obrotach handlowych, istotnie zredukowała deficyt budżetowy, osiągnęła poprawę sytuacji na rynku pracy (to do niedawna kraj z najwyższym po Grecji bezrobociem w UE) i udanie restrukturyzuje swój sektor finansowy. Wszystkie te niewątpliwe sukcesy mogą być zniweczone, jeśli nastąpi długa faza politycznej niestabilności związana z niemożnością utworzenia większościowej koalicji rządowej.