Mirosław Proppe: Trzy grzechy pierwotne NABE

Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego nie spełni żadnego ze swoich celów, a wręcz przyczyni się do obniżenia bezpieczeństwa energetycznego kraju.

Publikacja: 31.08.2023 03:00

Mirosław Proppe: Trzy grzechy pierwotne NABE

Foto: mat. pras.

Wypowiedzi i dokumenty o NABE mówią, że ma pomóc w transformacji energetycznej, a tak naprawdę to tylko połączenie stwierdzeń bez pokrycia w faktach z kamuflażem upychania wyzwań transformacji w kieszeniach przedsiębiorców i społeczeństwa. NABE ma przyspieszyć transformację energetyczną. Głównymi spowalniaczami tej transformacji są: niechęć do zmiany, przepisy utrudniające budowę instalacji OZE i zły stan sieci dystrybucyjnych. Niechęć do zmiany widać w uzasadnieniu NABE – prymacie energii z paliw kopalnych nad „niestabilnymi” odnawialnymi źródłami energii, jakby przerwy w dostawach energii w ostatnich dwóch dekadach nie wynikały z problemów energetyki konwencjonalnej. NABE nie odpowiada na żadne z tych wyzwań.

Problem przerzucony na budżet państwa

NABE ma odblokować finansowanie OZE, które jest dostępne dla firm mających realną ścieżkę dekarbonizacji. Nikt nie oczekuje, że zmiana stanie się z dnia na dzień. Nieuczciwe z punktu widzenia konkurencji jest jednak oddawanie problemu do rozwiązania państwowej agencji. Spółki energetyczne powinny opracować strategie dekarbonizacji, a nie bez wysiłku cieszyć się nadzwyczajnymi zyskami i dotacjami, aby następnie zostawić problem budżetowi państwa, czyli de facto przedsiębiorcom i pracownikom, do opłacenia z podatków.

NABE ma wspierać bezpieczeństwo energetyczne. Mowa o korzystaniu z krajowego surowca. W przypadku węgla brunatnego nie można go transportować (traci swoje wartości kaloryczne). Oczywiste jest, że elektrownie, które z niego korzystają, będą działały jedynie do czasu, gdy ten surowiec będzie dostępny w miejscu, gdzie one się znajdują. Według geologów to okres 10–12 lat.

Elektrownie na węgiel kamienny, który także kończy się w polskich kopalniach głębinowych (w sensie ekonomiki wydobycia), będą musiały go importować – w 2022 r. niedobór krajowego węgla kamiennego wyniósł już 19 proc., co kosztowało gospodarkę 26 mld zł. Słońce i wiatr nie wymagają importu.

Konsolidacja w NABE ma być receptą na poprawę efektywności i obniżenie kosztów. Tymczasem jednostki węglowe, które będą przeniesione do NABE, pozostają od zawsze w gestii Krajowej Dyspozycji Mocy (KDM), są tzw. jednostkami wytwórczymi centralnie dysponowanymi (JWCD). O ich działaniu (kiedy i ile mocy wytwarzają) nie decyduje dyrektor elektrowni czy zarząd spółki, do której elektrownia należy, ale KDM.

Od strony produkcji nie można mówić o optymalizacji, bo nie zależy ona od właściciela elektrowni. Od strony kosztowej mamy: koszty paliwa (węgla), które nie zależą od właściciela; koszty pracowników, które nie zależą od właściciela (liczba zatrudnionych i wysokość wynagrodzeń wymagają uzgodnień ze stroną społeczną) oraz koszty utrzymania majątku i bieżących remontów. Te ostatnie przy (w większości) bardzo zużytym technicznie majątku, muszą być ponoszone, bo bez tego nie uda się utrzymać dyspozycyjności (gotowości). Brak dyspozycyjności (czyli awaria) to nie tylko brak przychodów, ale też kary za brak gotowości.

Zatem podawane uzasadnienia stworzenia NABE nie wytrzymują prostego porównania z faktami. Ważniejsze jest zastanowienie się, dlaczego powstanie NABE opóźni transformację, obniży konkurencyjność polskiej gospodarki i obniży stabilność krajowego systemu energetycznego.

1.

Grzech pierwszy: lenistwo, czyli brak ambicji

Każdy przedsiębiorca wie, że musi stale myśleć o przyszłości swojej firmy. Przewidywać ruchy konkurencji i regulatora, gusty konsumentów i preferencje partnerów biznesowych, by zdążyć z konkurencją, a najlepiej ją przegonić. Na tej podstawie podejmuje strategiczne decyzje. Ich natura w teorii ekonomii jest podstawą działania, sposobem na optymalną alokację kapitału i rozwój. W praktyce w wachlarzu rozwiązań firmy mają dodatkowo: lobbing na polityków, angażowanie agencji PR i konsultantów tworzących historie i analizy pod zamówioną tezę, oferowanie usług i produktów niepotrzebnych konsumentowi. Firmy mają takie możliwości i nie ma co nad tym utyskiwać, raczej wspierać demokratyczny system kontroli i otwarty dialog, aby taki lobbing pokazać. Odważni urzędnicy odpowiedzialni za ochronę konkurencyjności, otwarte ścieżki dialogu społeczeństwa, firm i rządu, uczciwi rządzący chcący wysłuchać wszystkich stron. Tego wszystkiego w historii NABE zabrakło. 

Państwowe spółki energetyczne wymyśliły, że zamiast męczyć się, przechodzić trudną i ambitną ścieżkę dekarbonizacji, pozbędą się wytwórczych aktywów węglowych. Pomysł wcale nieinnowacyjny i nienowy. Kilka lat temu próbował go zrealizować prywatny przedsiębiorca, który posiada takie aktywa, nabył je od Skarbu Państwa w procesie prywatyzacji. Gdy zaczęły mu ciążyć, chciał je odsprzedać państwu. Wtedy państwo powiedziało „nie, transformuj je sam”. Dziś państwo już się zgadza, bo propozycja obejmuje spółki Skarbu Państwa? Złamanie zasady konkurencyjności muszą ocenić specjaliści. 

Pozbywając się aktywów węglowych, nie rozwijają się. Chcą stać się podmiotami realizującymi inwestycje w inne źródła wytwarzania – OZE (np. morskie farmy wiatrowe), głośno jest o SMR i dużej elektrowni atomowej. Czy jednak inwestorzy i partnerzy będą mieć zaufanie do takiego podmiotu przy tak skomplikowanych i długoterminowych projektach? Do partnera, który w razie problemów i wyzwań „oddaje” projekt komuś innemu? Finansujący wiedzą, że przy skomplikowanych projektach brak ambicji (lenistwo) jest pierwszym przyczynkiem do niepowodzenia. 

Po trzecie, samo NABE. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy pracownikami, menedżerami takiej organizacji, która od początku istnienia ma być organizacją bez przyszłości. Jej strategią jest zakończyć działalność. Ilu chętnych, ambitnych ludzi, z pomysłami na rozwój, będzie chciało zaangażować się w ten projekt? Jak wiele osób, które znajdą się w NABE „z przeniesienia”, będzie miało tylko negatywne emocje: smutek, żal, brak motywacji? Jak wielu dobrych specjalistów odejdzie? Stworzony zostanie organizm żebraczy, mający asa w rękawie w postaci większości mocy wytwórczych energetyki konwencjonalnej (co nie zmieni się znacząco w kolejnej dekadzie), z wielkimi wyzwaniami technicznymi, nazwany państwową agencją, a więc łatwo sięgający do publicznej kieszeni. Każdy z prezesów i przedsiębiorców widzi, że to nieuczciwa konkurencja. 

Transformacja energetyczna dotyczy nas wszystkich – koncernów energetycznych, przedsiębiorstw wszystkich innych sektorów oraz gospodarstw domowych. Na finansowanie tej transformacji powinny iść środki z budżetu państwa, wpływające tam bezpośrednio z systemu ETS. Jak wiemy, środki te dotowały i przedłużały życie węglowej energetyki, a nie zmieniały jej. Były również niedostępne dla przedsiębiorców i gospodarstw domowych. I takie pozostaną – ten strumień będzie finansować NABE, która w statutowych i strategicznych celach nie ma transformacji, a jedynie utrzymanie mocy wytwórczych węglowych w działaniu. 

2.

Grzech drugi: nieuczciwość, czyli sprzedaż opakowania bez zawartości 

Sprzedający doskonale wie, co sprzedaje – to jego przewaga. Koncerny energetyczne chcą się pozbyć aktywów węglowych, bo ciążą im, nie widzą przyszłości w ich posiadaniu i dalszym użytkowaniu. Przekazują je rządowej agencji, a nie wystawiają na sprzedaż na rynek. Czyli są dla nich… bezwartościowe. Zdecydowały o tym już dawno temu, np. PGE w 2015 r. dokonała ogromnego odpisu wartości aktywów węglowych, co zaowocowało pierwszą w historii stratą netto w wysokości 3 mld zł. Dlatego te bezwartościowe aktywa… sprzedają, otrzymując realną wartość, środki pieniężne pochodzące z budżetu państwa. Część z tych środków to wpływy z ETS, które powinni dostać wszyscy przedsiębiorcy i gospodarstwa domowe na transformację energetyczną. Reszta to dług zaciągnięty przez państwo. Czyli płacimy za to wszystko my, przedsiębiorcy i obywatele, w postaci zmniejszonej konkurencyjności i odporności na kryzysy i wstrząsy gospodarcze, nie otrzymując wsparcia i mając do spłacenia dług. Piękne opakowanie, a w środku nawet nie pustka, tylko czarna dziura pochłaniająca wszystko wokół. 

3.

Grzech trzeci: zachłanność, czyli nie oddam i nie rozwinę

Cichym przegranym całej tej historii z NABE są sieci dystrybucyjne. O tym, że są one głównym wyzwaniem transformacji energetycznej, wie cała Europa. Budowane według XIX-wiecznego schematu – rozprowadzić energię z dużego źródła generującego do wielu odbiorców – od dwóch dekad transformują się w dwukierunkowy system zarządzania produkcją energii w wielu miejscach i jej poborem w wielu miejscach jednocześnie, z bilansowaniem (czyli magazynowaniem) energii jako „Świętym Graalem” całej nowej koncepcji systemu energetycznego. 

Od dekad w Europie i wielu innych regionach istnieje zasada rozdzielności i niezależności dystrybutorów energii od producentów i sprzedawców. I wszędzie jest w różny sposób i w różnym stopniu omijana. U nas najwięksi dystrybutorzy są niby niezależni, ale wchodzą w skład państwowych energetycznych grup kapitałowych. Dlaczego ta niezależność jest tak ważna? Bo chodzi o równy dostęp wszystkich odbiorców do energii. Równy, to znaczy oparty na takich rozwiązaniach technicznych, które pozwalają prowadzić odbiorcom działalność gospodarczą, a mieszkańcom żyć na takim samym poziomie w różnych regionach. Dlatego koszt utrzymania i rozwoju sieci jest elementem taryfy zatwierdzanej przez niezależne urzędy, stojące na straży tej zasady. Taryfa to jest również gwarantowany wpływ gotówki do firmy – z rachunków odbiorców. Ta gotówka to łakomy kąsek dla grup energetycznych: centrala emituje obligacje, spółka dystrybucyjna je nabywa. Wszystko w grupie, więc niskie ryzyko dla nabywcy i niska marża dla obligatariusza. W bilansach wszystko się zgadza, tylko dystrybutor nie ma pieniędzy na inwestycje. 

Grupy energetyczne bronią się przed wydzieleniem spółek dystrybucyjnych, nie chcąc stracić źródła gotówki, ale i hamując ich rozwój, co ma konsekwencje dla wszystkich odbiorców.

Co dalej?

Trudna transformacja. Od ponad dekady rozmawiam o tym ze spółkami energetycznymi: inteligentne liczniki, skablowane sieci, magazyny energii. I zawsze słyszę, że to będzie drożej, a potem czytam, że plany inwestycyjne realizowane w 50 proc. Właściciel nie wymaga od spółek transformacji.

Wiele analiz pokazuje, że w Polsce mamy potencjał oparcia systemu energetycznego na źródłach odnawialnych w 70–80 proc. (np. WWF i BCG „Polska dla pokoleń”) do 2050 r. Do tego czasu pracować będą moce węglowe i gazowe. W ich miejsce będą wchodzić OZE i coraz tańsze magazyny energii. Nowe rozwiązania, lokalne i regionalne. Energetyka rozproszona, odporna na kryzysy, wstrząsy i zagrożenia. Ambitne zadanie, dla konkurencyjnego przemysłu, dla oświetlonych i ogrzanych mieszkań, dla najzdolniejszych pracowników, aby nie szukali pracy za granicą!

Mirosław Proppé jest prezesem Fundacji WWF Polska (w latach 2008–2018 partner KPMG, szef działu doradczego Government & Infrastructure)

Wypowiedzi i dokumenty o NABE mówią, że ma pomóc w transformacji energetycznej, a tak naprawdę to tylko połączenie stwierdzeń bez pokrycia w faktach z kamuflażem upychania wyzwań transformacji w kieszeniach przedsiębiorców i społeczeństwa. NABE ma przyspieszyć transformację energetyczną. Głównymi spowalniaczami tej transformacji są: niechęć do zmiany, przepisy utrudniające budowę instalacji OZE i zły stan sieci dystrybucyjnych. Niechęć do zmiany widać w uzasadnieniu NABE – prymacie energii z paliw kopalnych nad „niestabilnymi” odnawialnymi źródłami energii, jakby przerwy w dostawach energii w ostatnich dwóch dekadach nie wynikały z problemów energetyki konwencjonalnej. NABE nie odpowiada na żadne z tych wyzwań.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację