Mariusz Janik: Od etnosu do wspólnoty

Imigracja stała się politycznym ping-pongiem. Służy dziś do straszenia albo do roztaczania wizji potencjalnych zysków. W rzeczywistości o tym, czy wynika z niej coś pozytywnego czy nie, decydują sami gospodarze.

Publikacja: 11.05.2023 03:00

Mariusz Janik: Od etnosu do wspólnoty

Foto: PAP/Rafał Guz

Przeszło 60 lat temu na pierwsze pociągi wiozące do Niemiec robotników z Turcji czekały delegacje miejscowych notabli i przedsiębiorców. Wysiadających witano z kwiatami – oto przybyła odsiecz dla rozpędzającej się gospodarki, której zabrakło najważniejszego wówczas paliwa: ludzkich rąk. Układ wydawał się idealny, robotnicy przyjeżdżają na kilka lat, zarabiają lepiej niż kiedykolwiek, a potem wracają.

Nic nie poszło tak, jak zakładano. Niemiecka gospodarka cierpi na permanentny deficyt rąk do pracy, a realia w krajach pochodzenia robotników, którzy na przełomie lat 60. i 70. przyjechali do RFN, nie zmieniły się ani na jotę. Turcy z pierwszego pokolenia gastarbei- terów nawet nie chowali do szaf walizek, licząc na to, że wkrótce nadejdzie dzień powrotu. Ale z roku na rok odkładali decyzję, bo ojczyzna – poza skrawkiem gruntu w rodzimej wiosce – niewiele im miała do zaoferowania. Tym bardziej ich dzieciom, które wychowywały się już wśród niemieckich rówieśników i ich więź z krajem przodków była raczej symboliczna.

Podobnie pewnie będzie w Polsce: tylko 10 proc. żyjących dziś nad Wisłą Ukraińców deklaruje, że „zostanie tu na stałe”. Finalnie ich liczba będzie zapewne znacznie wyższa. Dziś szczególnie ci, którzy uciekli przed wojną, żyją w stanie zawieszenia. Znaleźli pracę czy otrzymali wsparcie, ale zakładają, że to sytuacja czasowa do momentu powrotu do ojczyzny (przecież wielu uchodźców już wróciło). Inni, którzy nie wierzą w to, że wojna szybko wygaśnie, a nad Dnieprem będzie się dało normalnie żyć, planują z kolei wyjazd dalej na Zachód.

Ale i nad Renem panował kiedyś nastrój tymczasowości. Słynący z wcieleniowych reportaży Günter Wallraff opisywał w latach 80. i 90. wykorzystywanie tureckich robotników do niebezpiecznych prac bez zabezpieczeń w niemieckich elektrowniach atomowych czy akty cichej nienawiści wobec czarnoskórych, na jakie pozwalali sobie zwykli Niemcy w przekonaniu, że Afrykanin nie zrozumie pogardliwych uwag. Tyle że tymczasowe status quo stało się permanentnym. To miało konsekwencje.

O ile starsze pokolenie pogodziło się ze swoim statusem wiecznego imigranta i zamkniętego getta dzielnicy zamieszkanej przez ziomków, o tyle młodsze najpierw odbiło się od zamkniętych drzwi niemieckiego społeczeństwa, a potem zaczęło szukać alternatyw. Po pierwszych sukcesach gospodarczych rządu Recepa Tayyipa Erdogana kilkanaście lat temu, doskonale wykształceni młodzi Niemcy tureckiego pochodzenia masowo ruszyli nad Bosfor. Tam osiągalna była kariera, której w Niemczech nigdy by nie zrobili. Ci słabiej wykształceni szukali azylu we wspólnotach muzułmańskich, nierzadko radykalnych, co przyczyniło się do stworzenia niemałej grupy dżihadystów nad Renem.

Tych doświadczeń nie można lekceważyć. Musimy założyć, że Ukraińcy zostaną w Polsce na dłużej i to w znacznie większej liczbie, niż deklarują. Trzeba dostosować system edukacji do tego, by pozwalał zdobywać wykształcenie im i ich dzieciom. Za to na rynku pracy trzeba zwrócić większą uwagę na to, czy nie padają ofiarą nadużyć. Trzeba im wreszcie stworzyć możliwości współuczestniczenia w społeczeństwie obywatelskim – tak by tam, gdzie zapuszczą korzenie, jeśli trzeba – cywilizowali życie polityczne. Polska nie może być wyłącznie azylem dla grupy potomków Polaków ze Wschodu ani grupy rozpoznawalnych na świecie dysydentów. Powinna stać się wspólnotą polityczno-gospodarczą otwartą na wszystkich, którzy chcą w niej współuczestniczyć.

Czytaj więcej

Ukraińcy chcą się rozwijać w Polsce. Większość jest zadowolona z pracy

Przeszło 60 lat temu na pierwsze pociągi wiozące do Niemiec robotników z Turcji czekały delegacje miejscowych notabli i przedsiębiorców. Wysiadających witano z kwiatami – oto przybyła odsiecz dla rozpędzającej się gospodarki, której zabrakło najważniejszego wówczas paliwa: ludzkich rąk. Układ wydawał się idealny, robotnicy przyjeżdżają na kilka lat, zarabiają lepiej niż kiedykolwiek, a potem wracają.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację