Krzysztof Adam Kowalczyk: Błąd nadgorliwości

Wprowadzając embargo na ukraińską żywność, rząd spełnił oczekiwania części rolników. Popsuł jednak relacje z sąsiadem, a koszty tego kroku poniosą najmniej zamożni.

Publikacja: 02.05.2023 03:00

Krzysztof Adam Kowalczyk: Błąd nadgorliwości

Foto: Bloomberg

Unijne porozumienie ws. importu ukraińskich produktów rolnych, które ma zastąpić ogłoszone znienacka w połowie kwietnia szerokie embargo na ich wwóz do Polski, kończy sytuację kryzysową. Na jak długo?

Jest mało prawdopodobne, by w długim terminie porozumienie spełniło oczekiwania protestujących polskich rolników, bo nie podbije cen do poziomu z lata ub.r., na które wpłynęła wyłącznie blokada tranzytu ukraińskiej pszenicy i kukurydzy przez Morze Czarne. Gdy blokada została zdjęta, ceny zbóż spadły na całym świecie, nie tylko w Polsce. I nie wzrosną już tak drastycznie, jeśli porozumienie zostanie w maju przedłużone, a światowych upraw nie zdziesiątkuje susza. Możliwe więc, że protesty rolników powrócą przed wyborami, skoro o głosy wsi ostro walczą AgroUnia, PSL i PiS. Nie wróci jednak pełne zaufanie Ukraińców, jakim Polska cieszyła się jako sąsiad wspierający ich w okresie rosyjskiej agresji. Embargo i blokada tranzytu lądowego były dla nich absolutnym zaskoczeniem, nożem wbitym w plecy zmagającego się z wojną kraju, dla którego eksport żywności to istotne źródło dochodów. Gdyby ich zabrakło, trzeba by zwiększyć pomoc finansową dla Ukrainy, a jakoś nie słychać, by nasz rząd chciał to zrobić.

Czytaj więcej

Kryzys zbożowy wszedł w fazę spełniania obietnic

Nasz kraj, za którym ograniczenia wwozu wprowadziły inne unijne państwa regionu, stał się liderem akcji nakładania embarga, za plecami którego kryją się inni. Nie wiem tylko, czy takie przywództwo to powód do chwały i dobry fundament do budowy dobrych relacji w przyszłości.

W awanturze o zboże całkiem pominięty został też interes 38 mln polskich konsumentów, którzy zmagają się z ok. 20-proc. wzrostem cen żywności i chcą, by była jak najtańsza. Drożyzna uderza najmocniej w niezamożne rodziny wielodzietne i emerytów, na których potrzeby PiS miał zawsze wyczulony słuch. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że rządzący wbili im nóż w plecy, bo głosy plantatorów zbóż okazały się dla nich ważniejsze. Nieproporcjonalnie szerokie polskie embargo na żywność z Ukrainy – obejmujące obok ziarna mięso, jajka, mleko i wyroby mleczne, miody, a nawet żywe zwierzęta – może mieć nieoczekiwane negatywne skutki dla polskich firm. Branża mleczna, która eksportuje do Ukrainy wyroby za pół miliarda złotych rocznie, boi się posunięć odwetowych ze strony Kijowa. Gdyby do tego doszło, ucierpieliby m.in. hodowcy stad mlecznych z regionów, które tradycyjnie głosuje na PiS. Byłoby paradoksem, gdyby rządzący, ratując swoje notowania, zaszkodzili własnym wyborcom.

Unijny komisarz rolnictwa i polityk PiS Janusz Wojciechowski zwraca uwagę, że Polska ma prawie 4 mld euro nadwyżki eksportu nad importem z Ukrainą, więc handel z nią to dla nas gospodarcza racja stanu. I wprawdzie Ukraińcy mają dwa razy większy niż my udział w światowej produkcji zbóż, ale biorąc pod uwagę produkcję zwierzęcą, owoców i mleka, to Polska wytwarza dwa razy więcej niż Ukraina. W wielu obszarach polski sektor rolny jest silniejszy, więc nie wymaga zwiększonej ochrony przed importem od wschodniego sąsiada.

Gdyby więc PiS wydawał na ekspertyzy gospodarcze połowę tego co na badania wyborców, a przynajmniej słuchał swojego komisarza, najprawdopodobniej popełniałby mniej takich błędów jak wprowadzenie embarga na ukraińską żywność.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację