Unijne porozumienie ws. importu ukraińskich produktów rolnych, które ma zastąpić ogłoszone znienacka w połowie kwietnia szerokie embargo na ich wwóz do Polski, kończy sytuację kryzysową. Na jak długo?
Jest mało prawdopodobne, by w długim terminie porozumienie spełniło oczekiwania protestujących polskich rolników, bo nie podbije cen do poziomu z lata ub.r., na które wpłynęła wyłącznie blokada tranzytu ukraińskiej pszenicy i kukurydzy przez Morze Czarne. Gdy blokada została zdjęta, ceny zbóż spadły na całym świecie, nie tylko w Polsce. I nie wzrosną już tak drastycznie, jeśli porozumienie zostanie w maju przedłużone, a światowych upraw nie zdziesiątkuje susza. Możliwe więc, że protesty rolników powrócą przed wyborami, skoro o głosy wsi ostro walczą AgroUnia, PSL i PiS. Nie wróci jednak pełne zaufanie Ukraińców, jakim Polska cieszyła się jako sąsiad wspierający ich w okresie rosyjskiej agresji. Embargo i blokada tranzytu lądowego były dla nich absolutnym zaskoczeniem, nożem wbitym w plecy zmagającego się z wojną kraju, dla którego eksport żywności to istotne źródło dochodów. Gdyby ich zabrakło, trzeba by zwiększyć pomoc finansową dla Ukrainy, a jakoś nie słychać, by nasz rząd chciał to zrobić.
Czytaj więcej
Skup ziarna stanął, bo wszyscy czekają na dopłaty. Co gorsza, do wywiezienia za granicę w dwa miesiące jest 7 mln ton zgromadzonych w magazynach zbóż. A przepustowość polskich portów to tylko 750 tys. ton miesięcznie.
Nasz kraj, za którym ograniczenia wwozu wprowadziły inne unijne państwa regionu, stał się liderem akcji nakładania embarga, za plecami którego kryją się inni. Nie wiem tylko, czy takie przywództwo to powód do chwały i dobry fundament do budowy dobrych relacji w przyszłości.
W awanturze o zboże całkiem pominięty został też interes 38 mln polskich konsumentów, którzy zmagają się z ok. 20-proc. wzrostem cen żywności i chcą, by była jak najtańsza. Drożyzna uderza najmocniej w niezamożne rodziny wielodzietne i emerytów, na których potrzeby PiS miał zawsze wyczulony słuch. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że rządzący wbili im nóż w plecy, bo głosy plantatorów zbóż okazały się dla nich ważniejsze. Nieproporcjonalnie szerokie polskie embargo na żywność z Ukrainy – obejmujące obok ziarna mięso, jajka, mleko i wyroby mleczne, miody, a nawet żywe zwierzęta – może mieć nieoczekiwane negatywne skutki dla polskich firm. Branża mleczna, która eksportuje do Ukrainy wyroby za pół miliarda złotych rocznie, boi się posunięć odwetowych ze strony Kijowa. Gdyby do tego doszło, ucierpieliby m.in. hodowcy stad mlecznych z regionów, które tradycyjnie głosuje na PiS. Byłoby paradoksem, gdyby rządzący, ratując swoje notowania, zaszkodzili własnym wyborcom.