Szczególnie w latach, gdy mimo wzrostu tego mitycznego PKB ani jego zarobki nie rosły, ani nie było łatwiej o pracę.
Ubiegły rok – jeden z niewielu w minionej dekadzie, gdy wynagrodzenia w Polsce szły w górę szybciej niż PKB – przyniósł już bardziej odczuwalną poprawę sytuacji przeciętnego Kowalskiego. Więcej firm zaczęło zwiększać zatrudnienie i częściej też były gotowe podwyższać płace. Sądząc zaś po lutowych danych o wynagrodzeniach w przedsiębiorstwach (płace po dwóch miesiącach br. były o 3,9 proc. wyższe niż rok wcześniej), także w 2016 r. płace mogą rosnąć szybciej niż PKB. Sugerują to też najnowsze raporty Randstad i Work Service, które pokazały utrzymującą się gotowość firm do zatrudniania i do podwyżek. Według Randstad aż 36 proc. pracodawców planuje teraz wzrost zatrudnienia, a 30 proc. wzrost płac. W badaniu Work Service takich deklaracji było o połowę mniej, lecz na tle wcześniejszych edycji ankiety i tak był to bardzo wysoki wynik.
Dla Kowalskiego takie plany to powód do radości, choć płace rosnące szybciej niż PKB, a zwłaszcza szybciej niż wydajność pracy, mogą niepokoić ekonomistów. Podobnie jak pracodawców, którzy obawiają się spadku konkurencyjności, szczególnie gdy rywalizują głównie niską ceną. W badaniu Work Service presja płacowa i wzrost kosztów zatrudnienia znalazły się wśród trzech wyzwań, na które najczęściej wskazywały firmy. Jednak wyzwania te mogą wyjść nam na dobre: skłaniając pracodawców do poprawy organizacji, modelu biznesu czy inwestycji w automatyzację, którą wśród wyzwań wskazuje już co piąty z badanych. To pomogłoby zwiększyć wydajność pracy, z którą wciąż jesteśmy daleko w tyle za Zachodem. I to pomimo, że statystyczny Kowalski – tworzący naszą konkurencyjną siłę roboczą – pracuje ciężko i dłużej niż tamtejsi pracownicy.