Witold M. Orłowski: Pułapek statystyki ciąg dalszy

Zaraz po danych na temat PKB, pokazujących, że gospodarka jest na skraju recesji, GUS podał wstępne dane o styczniowej inflacji. Wzrosła do 17,2 proc., nieco mniej, niż się obawiano. W dodatku powszechnie oczekuje się, że od marca znacząco się obniży… Więc rząd już zaczyna mówić o oczekiwanym sukcesie i „potężnym trendzie dezinflacyjnym”.

Publikacja: 16.02.2023 03:00

Witold M. Orłowski: Pułapek statystyki ciąg dalszy

Foto: Adobe Stock

Pisząc dwa tygodnie temu o pułapkach statystyki, które czasem utrudniają zrozumienie, co kryje się za danymi dotyczącymi PKB, cytowałem powiedzenie Benjamina Disraeliego, że trzy poziomy kłamstwa to: „kłamstwo, bezczelne kłamstwo oraz statystyka”. Biorąc pod uwagę nieufność, z jaką ludzie podchodzą do danych dotyczących inflacji, należałoby tym razem zacytować powiedzonko przypisywane Winstonowi Churchillowi: „jedyne statystyki, którym można wierzyć, to te, które się samemu sfałszowało”. Wystarczy grzecznie spytać ludzi na ulicy, czy inflacja wynosi tyle, ile podaje GUS, a usłyszymy coś jeszcze gorszego.

No i znów muszę stanąć w obronie statystyki. Po pierwsze, to nic niezwykłego, że wzrost cen wydaje nam się znacznie wyższy, niż podaje urząd statystyczny. Już dawno stwierdzono, że ból działa na człowieka mocniej niż przyjemność, a silny wzrost cen jednych produktów boli nas bardziej niż spadek lub wolniejszy wzrost innych. Ponieważ jednak GUS liczy średni wzrost cen, uwzględnia w nim jednakowo zarówno spadki, jak i zwyżki – i wychodzi mu inflacja niższa, niż nam się wydaje.

Po drugie, rzeczywista inflacja może być jednak gorsza od raportowanej, głównie ze względu na skimpflację, czyli ciche obniżanie jakości produktów. Statystyka bazuje na sprawdzaniu przez odwiedzających sklepy ankieterów cen dokładnie tych samych produktów. Ankietera GUS nie zmyli obniżenie wagi tabliczki czekolady, bo ma jasno napisane, jakiego opakowania ma szukać (klienci częściej dadzą się na to nabrać). Jeśli jednak znajdzie na półce pozornie identyczną czekoladę co poprzednio, różniącą się jednak nieco recepturą (np. gorszej jakości składnikami), raczej tego nie zauważy. I tym samym zaniży pomiar inflacji, bo będzie porównywać ceny dwóch różnych produktów (cena identycznego byłaby wyższa).

Po trzecie, statystyka ma kłopot z pomiarem, jeśli ceny nie mają charakteru rynkowego. Jeśli np. rząd zamrozi na jakiś czas cenę energii, inflacja pozornie się zmniejszy. Pozornie, bo wówczas powstanie zjawisko inflacji zawieszonej, czyli takiej, która się nie zmniejszyła, tylko została przesunięta w czasie. A swoją drogą ciekawe, co GUS zrobił z pomiarem ceny energii elektrycznej, która jest zamrożona do pewnej wysokości zużycia, a znacznie zwiększa się powyżej. Jeśli przyjął za podstawę pomiaru cenę zamrożoną, ewidentnie zaniżył inflację.

No i po czwarte, najważniejsze. Zmiany wskaźnika inflacji należy odpowiednio interpretować. Problem w tym, że jednorazowego wzrostu cen, wywołanego np. podrożeniem surowców energetycznych, ekonomia wcale nie nazywa inflacją. To jest szok cenowy, który z czasem zanika (wskaźnik inflacji jest podwyższony przez 12 miesięcy, a potem powinien spaść w okolice zera). Chyba że włączą się prawdziwe mechanizmy inflacyjne, takie jak pogoń płac za cenami, systematyczne osłabienie kursu walutowego albo zwiększona w odpowiedzi na wzrost cen podaż pieniądza.

Po marcu podawany przez GUS wskaźnik wzrostu cen rzeczywiście wyraźnie się obniży. Oznaczać to będzie jednak tylko tyle, że gospodarka w pełni wchłonęła jednorazowy szok cenowy wywołany przez wybuch wojny. Czy rzeczywiście ustanie pogoń płac za cenami i wskaźnik spadnie w końcu roku do poziomu jednocyfrowego, jak zapewnia rząd i NBP, dopiero zobaczymy. Ja jestem pesymistą.

PKB

Pisząc dwa tygodnie temu o pułapkach statystyki, które czasem utrudniają zrozumienie, co kryje się za danymi dotyczącymi PKB, cytowałem powiedzenie Benjamina Disraeliego, że trzy poziomy kłamstwa to: „kłamstwo, bezczelne kłamstwo oraz statystyka”. Biorąc pod uwagę nieufność, z jaką ludzie podchodzą do danych dotyczących inflacji, należałoby tym razem zacytować powiedzonko przypisywane Winstonowi Churchillowi: „jedyne statystyki, którym można wierzyć, to te, które się samemu sfałszowało”. Wystarczy grzecznie spytać ludzi na ulicy, czy inflacja wynosi tyle, ile podaje GUS, a usłyszymy coś jeszcze gorszego.

Pozostało 83% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację