Ich wadą jest to, że uśredniają zjawiska, a ukrywając patologie, zwykle sprowadzają rzeczywistość do kilku liczb. Nawet jeśli nie wszystkim jest lepiej, trudno o lepsze miary niż stopa bezrobocia czy średnie wynagrodzenie.
Politycy postanowili jednak zaingerować w ten – przynajmniej statystycznie – dobrze działający rynek pracy. Tego chcą od nich wyborcy.
Mamy więc przymusowe ozusowanie umów-zleceń, sztywną godzinową stawkę minimalną 12 zł, możliwy zakaz handlu w niedzielę i słynny program 500+. Jak można podejrzewać, ozusowanie ma przeciwdziałać pędowi do zatrudniania na tzw. śmieciówkach, podobnie stawka minimalna, zakaz handlu ma dać pracownikom tej branży dzień wolny, a program 500+ zachęcić do rodzenia dzieci.
Teoretycznie, czyli podręcznikowo i w uproszczeniu, ozusowanie i stawka minimalna powinny spowodować wzrost kosztów pracy, upadłości i masowe zwolnienia, zakaz handlu – trudny do oszacowania spadek PKB i wzrost bezrobocia, a program 500+ – zmniejszenie podaży pracy na rynku i co za tym idzie – wzrost płac i możliwy skok inflacji.
Podręczniki do ekonomii mocno się jednak zdezaktualizowały. Gdyby było inaczej, prowadzona latami przez banki centralne USA i strefy euro akcja tzw. luzowania ilościowego przyniosłaby światu szaloną inflację, duszącą wzrost gospodarczy. Tymczasem nic takiego się nie stało, a wzrost przyspiesza.