Już wiemy, kto i za ile może nam zbudować elektrownie. Teraz jednak będziemy musieli sobie odpowiedzieć, skąd weźmiemy do nich paliwo. Tym bardziej że na świecie realizowanych lub planowanych jest obecnie kilkadziesiąt nowych elektrowni atomowych i każda z nich będzie potrzebowała surowca oraz przygotowania go do użycia w cyklu produkcyjnym. Już dziś Europa ma z tym niemały kłopot, bowiem w znacznej mierze zaopatrywała się w uran w Rosji.

Inny znak zapytania pojawi się po kilku latach użytkowania. Cykl pracy reaktora na danej partii paliwa wynosi od trzech do sześciu lat. Potem należy zużyte paliwo przerobić i odesłać do składowania. Gdzie, w jaki sposób i za ile będziemy zatem składować zużyte paliwo? Jedyne polskie składowisko odpadów promieniotwórczych w Różanie może się okazać niewystarczające dla potrzeb polskiego programu jądrowego. Alternatywą jest budowa nowego lub wysyłanie zużytego uranu za granicę.

Czytaj więcej

Koreańskie plany budowy elektrowni jądrowej w Polsce są już na stole

Pozostaje też jeszcze jedna istotna kwestia: przeciętna elektrownia zatrudnia od 500 do 800 pracowników – czyli przekładając na warunki naszego programu: od 1500 do 2400 osób. W Polsce, wyjąwszy niewielkie środowisko badaczy, takich pracowników praktycznie nie ma. Pytanie brzmi, czy studia wyższe, jakie dla tego sektora może zostaną uruchomione w Krakowie i Wrocławiu, rozwiążą problem. W USA w branży nuklearnej zatrudnionych jest 100 tys. osób – a i tak menedżerowie zza Atlantyku narzekają na brak rąk do pracy. Nie inaczej jest w państwach zachodniej Europy. Czy zatem narybek z nowo tworzonych wydziałów nie będzie systematycznie odpływał na Zachód rychło po ukończeniu nauki?

Ktokolwiek zakłada, że teraz będziemy siedzieć i w spokoju wyczekiwać momentu, gdy Amerykanie, Koreańczycy czy Francuzi oddadzą nam wreszcie atomowe 25 proc. miksu energetycznego do dyspozycji, a potem będziemy żyć długo i szczęśliwie, jest w błędzie. To będzie długi marsz.