Dla przypomnienia: czerwońce były to wymienialne na złoto i dolary pieniądze emitowane od roku 1923 przez władze sowieckie w celu ożywienia i ustabilizowania gospodarki, równolegle z niewymienialnymi „zwykłymi” rublami (wprawdzie czerwońce były wymienialne nie dla obywateli, lecz dla państwowych banków, ale rzeczywiście przez krótki czas były notowaną na światowych rynkach prawdziwą walutą). Beztroski druk rubli spowodował, że po kilku latach wymienialne na złoto czerwońce zniknęły z rynku.
No i proszę: ledwie na scenie Teatru Variétés pojawili się diabeł Woland oraz jego wspólnicy Korowiow i Behemot, a z sufitu spadł na publiczność deszcz czerwońców. A to się moskwianie ucieszyli! Korowiow ręczył, że czerwońce są prawdziwe, a zadowolona publiczność wyszła z teatru z kieszeniami pełnymi waluty. I raptem czarna magia została zdemaskowana, wszystkie czerwońce zniknęły, a całą sprawą zajęło się NKWD.
No właśnie. Jeszcze nie tak dawno pan premier wrócił z Brukseli i oświadczył, że wynegocjował dla Polski deszcz euro – łącznie 160 miliardów (równowartość, jak zapewniał, 770 miliardów złotych). Na stronie internetowej rządu wciąż jeszcze możemy przeczytać, że w ramach Krajowego Planu Odbudowy dostaniemy kolejne 40 miliardów euro (odpowiednik 160 miliardów złotych), dzięki którym „zrealizujemy nowe inwestycje, przyśpieszymy wzrost gospodarczy oraz zwiększymy zatrudnienie”. A to się Polacy ucieszyli!
I raptem okazuje się, że obiecane miliardy zniknęły. A co więcej, że nie ma się o co martwić. Od premiera słyszymy, że „środki z KPO to nie jest coś, co zmienia zasadniczo sytuację gospodarczą, finansową Polski”. Od najważniejszego polityka rządzącej partii dowiadujemy się, że środki europejskie to tylko „margines środków przeznaczanych na rozwój, a KPO jest marginesem całości”. Od innego, że za pieniądze z KPO „nie oddamy ani milimetra suwerenności”. A kto sądzi inaczej, może się nim zająć CBA.
Ze wszystkimi tymi wypowiedziami należy się stuprocentowo zgodzić. Rzeczywiście, środki z KPO nie są najważniejsze w walce ze zbliżającym się ciężkim kryzysem. Znacznie ważniejsze byłoby prowadzenie przez rząd i NBP skutecznej polityki gospodarczej oraz wykazanie się sprawnością działania, np. doprowadzenie do spadku inflacji i uniknięcie gwałtownego załamania się obciążanych wyborczymi obietnicami finansów publicznych (co z kolei grozi załamaniem kursu złotego i dalszym wzrostem inflacji). Całkowicie zgodzić się też należy z oceną, że środki europejskie to tylko margines środków przeznaczanych na rozwój. W przypadku nowych inwestycji publicznych margines ten sięga co najmniej 70–80 proc. całości, jest to więc margines raczej szeroki. Bez tych środków inwestycje publiczne w Polsce niemal całkowicie zamrą, wywołując też spadek inwestycji prywatnych. Chyba że podobnie jak kraje Afryki Subsaharyjskiej zwrócimy się o pieniądze do Chin, które być może okażą zainteresowanie udzieleniem nam sporych kredytów (na pewno wystarczających na budowę CPK), oczywiście za cenę odsprzedania im najcenniejszej polskiej infrastruktury, wraz ze sporą częścią naszej suwerenności.