Historyka myśli ekonomicznej ze Szkoły Głównej Handlowej na prezesa Narodowego Banku Polskiego namaścił w piątek prezydent Andrzej Duda. Aby zastąpić na tym stanowisku Marka Belkę, którego sześcioletnia kadencja upływa w pierwszej połowie czerwca, Glapiński musi zyskać aprobatę Sejmu, ale biorąc pod uwagę układ sił w parlamencie, to będzie tylko formalność.
Decyzja prezydenta zaskoczeniem nie jest. Od początku marca Glapiński zasiada w zarządzie NBP. Jego powołanie do tego grona obserwatorzy polityki pieniężnej odczytali jako potwierdzenie, że jest on najbardziej prawdopodobnym kandydatem na szefa banku centralnego.
Głosów, że to nominacja kompletnie chybiona, nie słychać. To w dużej mierze wynik jego doświadczenia: do lutego br. przez sześć lat był członkiem Rady Polityki Pieniężnej, której wkrótce jako szef NBP będzie przewodniczył. – Obiektywnie to może nie jest najlepszy kandydat, ale wśród ludzi „dobrej zmiany" lepszego na pewno nie ma. Jest kompetentny, zna bank centralny i politykę pieniężną – powiedział „Rz" były członek RPP, prosząc o nieujawnianie jego personaliów. – W porównaniu z Markiem Belką gra w innej lidze, ale oceniam go lepiej niż poprzedniego prezesa wybranego przez rządzącą opcję [Sławomira Skrzypka – red.]. On był zupełnie anonimowy, był nowicjuszem, musiał się wszystkiego uczyć – zauważył z kolei w rozmowie z „Rz" Mirosław Gronicki, były minister finansów w rządzie Belki.
To są najbardziej krytyczne oceny Glapińskiego, jakie usłyszeliśmy. Przeważają takie, że jest gwarantem ciągłości w polityce pieniężnej (tak mówił o nim niedawno nawet Jan Krzysztof Bielecki, przewodniczący zespołu doradców ekonomicznych premiera Donalda Tuska) oraz harmonijnej współpracy banku centralnego z Ministerstwem Finansów, co nie zawsze było normą.
Jak deklarował w styczniowym wywiadzie dla PAP, Glapiński docenia to, że w Polsce nie było i nie ma obecnie potrzeby eksperymentowania z zerowymi bądź ujemnymi stopami procentowymi, bezpośrednim zaangażowaniem banku centralnego na rynku kredytowym bądź sterowania przezeń kursem waluty. Wskazywał, że główna stopa procentowa NBP powinna zostać utrzymana na obecnym poziomie (od marca ub.r. wynosi 1,5 proc.) dopóty, dopóki nie wróci inflacja. Potem zaś powinna zostać podniesiona. Tłumaczył, że obniżka stóp nie służyłaby stabilności finansowej kraju, na której straży stoi bank centralny.