Przede wszystkim uściślijmy: chodzi o tzw. techniczne bankructwo, czyli o to, że rząd Rosji nie wypłacił na czas należnych odsetek od niektórych swoich obligacji. Nie zdołał tego zrobić, mimo że nie uskarża się na brak pieniędzy i nie uchyla się od płatności. Szybujące pod niebo ceny surowców, a zwłaszcza ropy naftowej i gazu, oznaczają, że rosyjscy eksporterzy zarabiają krocie, a rosyjski budżet ma ogromne dochody. Jeśli nie jest w stanie zapłacić inwestorom odsetek od obligacji, to tylko z powodów technicznych: bank, który miał być pośrednikiem w wypłacie, nie mógł tego zrobić z powodu zachodnich sankcji.

No i co z tego, ironizuje rzecznik Kremla, cały świat wie, jak potężna i bogata jest Rosja i że nigdy nie zbankrutuje (choć dla porządku dodajmy, że mimo swoich bogactw w ciągu minionych 105 lat zbankrutowała już trzykrotnie). Ma oczywiście nieco racji. Jeśli przyjmiemy, że bankrutem jest ten, kto ma długi i nie ma żadnych wartościowych aktywów, rzeczywiście trudno to odnieść do eurazjatyckiego kolosa. Dług publiczny Rosji to tylko nieco ponad 300 miliardów dolarów – a tymczasem porównywalną kwotę przyniósł jej w zeszłym roku eksport surowców. Cały dług zagraniczny to niecałe 500 miliardów dolarów, a tymczasem rezerwy walutowe są o 100 miliardów większe. No a jeśli spróbować wycenić znajdujące się pod ziemią bogactwa naturalne, wyjdzie na to, że rzeczywiście kraj jest krezusem i tylko wariat może nazywać go bankrutem.

Ale to nie cała prawda. Bo z finansowego punktu widzenia bankrutem nie jest ten, kto ma długi, a nie ma aktywów, ale ten, kto nie jest w stanie regulować swoich należności. Oczywiście, że w przypadku Rosji sytuacja ta jest wywołana zachodnimi sankcjami, a nie brakiem pieniędzy. Ale z punktu widzenia inwestora, który pożyczył Moskwie pieniądze, w gruncie rzeczy na jedno wychodzi: obiecanych odsetek nie ma.

Oczywiście na krótką metę nie ma to większego znaczenia. Rosja nie potrzebuje dziś zagranicznych pożyczek, bo jej gospodarka wpadła w recesję, a import gwałtownie zmalał. Ale nie jest to sytuacja normalna. Rosja do swojego rozwoju musi pożyczać obcy kapitał, bo od lat pozwala na to, by jej własne zasoby kapitału były systematycznie rozkradane i wywożone z kraju przez oligarchów i skorumpowanych polityków. Więc prędzej czy później pieniądze z zagranicy znów będą potrzebne, przede wszystkim po to, by finansować ogromne inwestycje niezbędne dla utrzymania produkcji ropy i gazu. A tymczasem inwestorzy na całym świecie otrzymują właśnie lekcję: liczcie się z tym, że jeśli pożyczycie Rosji pieniądze, możecie je stracić. A jak wiadomo, inwestorzy nie lubią, jeśli ich operacje finansowe wiążą się z przesadnym ryzykiem straty. Nawet jeśli ich sumienie nie buntowałoby się przeciw zakupowi wysoko oprocentowanych rosyjskich obligacji.

Oczywiście Kreml może nadal lekceważyć efekt zachodnich sankcji i wymuszonego nimi technicznego bankructwa. Pożyjemy, zobaczymy. A poza tym na krajach Zachodu świat się przecież nie kończy, zawsze można pożyczyć pieniądze od Chin. Oczywiście, że można. Tylko że bardzo prędko trzeba będzie Chińczykom zapłacić koszty kredytu. I to koszty wielokrotnie wyższe niż same finansowe odsetki.