Chiny próbują łapać przyczółki w zachodniej gospodarce od lat. W Europie nie było to takie proste: najłatwiej było zadebiutować na rynkach krajów takich jak Białoruś czy Macedonia, odizolowanych i położonych na rubieżach, a jednocześnie z mglistą perspektywą integracji z resztą Europy. Drzwi uchyliły się nieco szerzej, gdy w strefie euro zapanował kryzys, Chińczycy kupili wtedy m.in. port w Pireusie. Na potęgę korzystali też z programów typu „paszport za inwestycje”, zdobywając obywatelstwo np. Portugalii czy Malty.
Ale ich marsz na Zachód napotykał tym większy opór, im większe kwoty wchodziły w rachubę. Najburzliwsze dyskusje toczyły się w Nowej Zelandii i Australii, gdzie za inwestycjami szły też rosnące wpływy polityczne chińskiej diaspory i dyskretne finansowanie wybranych ugrupowań politycznych. Ale i w Europie inwestorzy z Państwa Środka zaczęli napotykać opór. Berlin zablokował sprzedaż Leifeld Metal Spinning AG chińskiej Yantai Taihai Group. Nabywcy z Pekinu byli źle widziani na rynkach nowych technologii, IT, energetyki. Wszędzie tam, gdzie w grę wchodziły strategiczne interesy państwa.
Czytaj więcej
W Polsce działa czołówka producentów AGD poza Chinami. Drogi transport morski z Azji zachęca firmy do inwestycji, w grę wchodzą setki milionów euro.
Czy sprzęt AGD jest taką branżą? Nie, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Można jednak argumentować, że wraz z rosnącym nasyceniem naszego otoczenia sztuczną inteligencją chińscy właściciele wiedzieliby o Europejczykach coraz więcej. Po drugie, i być może ważniejsze, chińskie inwestycje w przyszłości mogą być argumentem na rzecz ostrożniejszego reagowania na poczynania władz w Pekinie – a te przecież rozważają własną „specjalną operację militarną”, tyle że na Tajwanie.
I właśnie biorąc pod uwagę fakt, że Chiny to najważniejszy dziś stronnik Kremla – zarówno pod względem siły politycznej, jak i pieniędzy, którymi może załatać dziury w rosyjskich finansach pozostawione przez zachodnich odbiorców surowców – należałoby się zastanowić, na ile potrzebny nam jest kapitał świeżo wymieniony z juanów. W jednej z ostatnich debat „Rzeczpospolitej” padło ważne zdanie: wraz z atakiem na Ukrainę kończy się epoka tanich surowców (rosyjskich) i taniej robocizny (chińskiej). Pytanie, czy biznesmeni i konsumenci, również w Polsce, potrafiliby zerwać z tańszą od oryginałów „chińszczyzną” tak łatwo, jak dziś bojkotują rosyjskie towary?