Potwierdzają to również publikowane ostatnio dane statystyczne. Wynikają z nich co najmniej dwie dobre informacje. Po pierwsze, bezrobocie spada właściwie w każdej grupie wiekowej (poza osobami w wieku przedemerytalnym). Po drugie, najszybciej spada wśród najmłodszych, co oznacza, że łatwiej i szybciej pracę znajdują ludzie dopiero wchodzący na rynek, którzy do tej pory mieli z tym często ogromne problemy.
Aż tak dobrze jednak nie jest, jeśli przeanalizować przyczyny poprawy. Młodzi dostają pracę, bo są najtańsi: świeżo upieczonym absolwentom pracodawcy mogą zapłacić znacznie mniej niż komuś posiadającemu bogatsze doświadczenie. A walka o takiego pracownika bywa zażarta, zwłaszcza w powiatach – choćby w Wielkopolsce – w których o bezrobociu trudno dziś w ogóle mówić.
Choć nie ulega wątpliwości, że sytuacja na rynku jest coraz lepsza, nie brakuje miejsc, gdzie bezrobocie wciąż znacznie przekracza 20 proc. czy nawet sięga 30 proc., a jego ofiarami są właśnie ludzie młodzi. Widać to dobrze na wschodzie kraju. Lokalne władze próbują z tym walczyć, ale ich arsenał jest ograniczony. Na pewno pomogłyby nowe inwestycje, ale trudno negocjuje się budowę fabryki, do której nie można łatwo dojechać. Podobnie z centrami usług – nie powstaną w miejscach, gdzie brakuje np. dostępnych mieszkań, choćby na wynajem.
Za tydzień okaże się zaś, czy dramatycznie nie pogorszy się sytuacja w wielu powiatach już dziś borykających się z bardzo wysokim bezrobociem. Jeśli Brexit zmusi do powrotu do kraju setki tysięcy mieszkających w Wielkiej Brytanii głównie młodych Polaków, dzisiejsze rozważania o rynku pracy mogą stracić na aktualności. Pytanie, czy rząd jest przygotowany na taki scenariusz.