Nawet wtedy, gdy gospodarka w tym kraju rozwija się w tempie „tylko" 6,5 proc. rocznie. Zazwyczaj to tempo bywało jeśli nie trzykrotnie, to dwukrotnie szybsze niż w przypadku jakiegokolwiek kraju rozwiniętego. Dla trzech czwartych światowych korporacji Chiny są największym rynkiem. Miejscem, gdzie trzeba produkować, nie mieszać się w politykę i dobrze pilnować biznesu, najlepiej przez miejscowego partnera.
Rząd tego kraju wie, że wyczerpał się model gospodarczy napędzany eksportem. I trzeba zadbać o społeczeństwo, które chce więcej zarabiać i lepiej żyć. Dlatego w planie pięcioletnim, wyznaczającym kierunek rozwoju gospodarki, nie kładzie się już nacisku na produkcję stali, ale na ochronę środowiska, walkę z marnotrawstwem energii, wprowadzenie systemu ubezpieczeń społecznych. To wszystko, co z lepszym bądź gorszym skutkiem wprowadzała Polska i czym może się podzielić, także ostrzegając przed błędami, jakich nie uniknęliśmy.
Każda chińska wizyta państwowa na najwyższym szczeblu budzi po drugiej stronie nadzieje i skłania do snucia wielkich planów. Zazwyczaj z rozmów wynikają konkretne przedsięwzięcia, bo Chińczycy są poważni, jeśli chodzi o składane obietnice. To cecha ludzi Wschodu. Dla polskich firm może być to druga, szersza odsłona „Go China".
Taka wizyta to także pieczątka wiarygodności i akceptacji ze strony władz, co w Kraju Środka liczy się dużo bardziej niż u nas. Czy przedsiębiorcy po obu stronach potrafią tę szansę wykorzystać? Okaże się bardzo szybko.