Dzisiaj już i na tym rynku, kontrolowanym w większości przez państwowe molochy, pojawia się konkurencja i zalążki prawdziwej walki o klienta. Obniżki cen, elastyczne – oczywiście w miarę możliwości – cenniki, zwrot części pieniędzy wydawanych na rachunki. Oczywiście nie ma co popadać w przesadę, to dopiero początek zmian, na wymianę sprzedawcy energii decyduje się wciąż niewielka grupa odbiorców, ale coś drgnęło. Energia staje się po prostu jednym z wielu towarów, które można kupić przy okazji podpisywania umowy na usługi telekomunikacyjne czy od wielu wirtualnych sprzedawców. Do tego na rynku pojawia się coraz więcej energii ze źródeł odnawialnych, panele fotowoltaiczne widać na coraz większej liczbie domów. Oczywiście trudno w ten sposób stać się samowystarczalnym energetycznie, ale są przykłady – choćby firmy Ikea – pokazujące, że można samodzielnie produkować tyle energii, ile się zużywa.
Jednak aby na tym ciągle skostniałym rynku klient poczuł się pewniej, kawałek swojego poletka musi oddać państwo, kontrolujące największe firmy. Traktuje je jak dojne krowy, porządnie wyciskając z nich dywidendę i obsadzając sowicie opłacane stanowiska na najróżniejszych szczeblach. Po ostatnich wyborach widać to było aż nazbyt dobrze, zresztą teraz obserwujemy kolejną falę karuzeli kadrowej.
Trzeba jednak energetyce oddać, że przynajmniej coś drgnęło w podejściu firm, nawet jeśli są to nieznaczne ruchy. W wielu innych sektorach kontrolowanych przez państwo zmian widać niewiele albo idą w kierunku pogorszenia jakości usług dla końcowego odbiorcy. Wystarczy wymienić transport z grupą PKP na czele czy Pocztę Polską. Aby w nich doszło do zauważalnych zmian, potrzebne jest chyba prawdziwe trzęsienie ziemi.